Co ja rozumiem jako nieporozumienia w relacji?
Długo się zastanawiałem nad tym, czy faktycznie ten artykuł będzie miał sens. Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu doświadcza nieporozumienia w relacji, jakiejkolwiek. I przyglądając się sytuacji obecnej, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że widzę bardzo duże podobieństwo pomiędzy szeroko rozumianą nauką języka obcego i używaniem go i wyżej wspomnianymi nieporozumieniami. W końcu skądś te nieporozumienia w relacji się biorą. I tutaj takim twistem metafory, postaram się ten punkt widzenia przybliżyć.
Zacznijmy od tego, czym jest język, a czym akcent w tym wpisie. Jeżeli spojrzymy na język, to tak jak wszystkie słowniki nam podają, jak uczymy się w szkole, to sposób komunikowania się pomiędzy ludźmi. No właśnie, ale tylko i wyłącznie za pomocą słów.
Te słowa próbują, w jakikolwiek sposób opisywać to, co czujemy, to co chcemy powiedzieć albo to na czym nam zależy. Mogę powiedzieć, że słowa to bardzo nieudolne próby porównania i opisania tego, co się dzieje w naszych głowach za pomocą wyrazów którym ktoś kiedyś nadał określony sens.
I o „akcencie” w skrócie
Kwestia „akcentu” porównałbym do tego, co naprawdę chcemy powiedzieć. Do tego, co nam siedzi w głowie. Powiedziałbym, że akcent to nasze przekonania, wartości, to co czujemy. Bo słów uczymy się od małego i są one gdzieś spisane, akcentu natomiast uczymy się przez lata. Przez lata próbujemy wypracować sposób mówienia, układania zdań i szeregowania naszych myśli w najbardziej precyzyjny sposób.
Najczęściej z mizernymi efektami. I żeby daleko nie szukać, bo nie chciałbym, aby to zmieniło się w jakiś smutny wywód. Zastanów się sam, jak często czujesz, że jesteś niezrozumiany przez swojego rozmówcę.
A w tej bardziej drastycznej wersji. Jak często czujesz, że twoje otoczenie Cię nie rozumie? To chyba najskuteczniejszy sposób na to, aby potwierdzić, że słowa to tylko słowa i dopóki nie nauczymy się mówić w określony sposób, z określonym „akcentem” to nici z komunikacji. Jakiejkolwiek.
Komunikacja niewerbalna, a nieporozumienia w relacji…
Wiem, wiem, że istnieje też komunikacja niewerbalna, ale bzdury o ilości przekazywanych informacji poza słowami można włożyć między bajki. Te latające memy i pseudorozwojowe obrazki to totalne bzdury. I żeby nie było, że nie odsyłam to — polecam zasięgnąć informacji u twórcy stwierdzenia o znaczeniu komunikacji niewerbalnej oraz jej błędnej interpretacji. To ten człowiek — Albert Mehrabian.
Historia pewnego loda, nieporozumienia i relacji z obcokrajowcami
Ze swoją byłą partnerką spędziłbym niespełna trzy lata Wielkiej Brytanii. Jak klasyczne leniuszki wybieraliśmy się sporadycznie do McDonalda. Oprócz ogromnego stosu pustych kalorii dla mnie zamawialiśmy jeszcze inną rzecz. Mojej towarzyszce w życiu w tamtym okresie zawsze smakowały zwykłe lody śmietankowe. Jak wszyscy wiemy, McDonald w swojej ofercie posiada takie lody. Nieporozumienia w relacji z lodem…
Kilkanaście razy podczas składania zamówienia próbowaliśmy porozumieć się w tej kwestii. Wytłumaczyć, że chcemy najprostszego loda w zwykłym wafelku. Jak być może wiesz lub nie. U nas wafelek to wafelek, a w Anglii wafelek, to nie wafelek, a coan. Tak, to, co u nas jest prostym lodowym wafelkiem, u nich odpowiada pachołkowi na ulicy. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie olśnienie które mnie wtedy naszło. Możesz znać język, możesz nawet mówić z dobrym akcentem. Jeżeli natomiast nie wiesz, co chcesz powiedzieć, albo nie czujesz, co chcesz powiedzieć, to ani język, ani akcent na nic się nie zda.
I było tak wielu kwestiach. Niejednokrotnie znajomość słów i ich znaczenia nie pozwalała osiągnąć zamierzonego celu. A często nieznajomość właściwej wymowy prowadziła do komicznych sytuacji. Często również tylko pośrednio znajomość słowa i szczęśliwe wypowiedzenie go we właściwy sposób prowadziło do oczekiwanych rezultatów.
Dlaczego tak często nie możemy się zrozumieć? I skąd się biorą te nieporozumienia w relacji?
Napisano o tym już mnóstwo książek. Pierwszy lepszy Kołcz opowie Ci o tym, jak się dogadywać. I pewnie ci wszyscy mądrzy ludzie od książek i ci wszyscy mądrzy szkoleniowcy mają swoją rację. Nikt natomiast nie pochyla się dokładnie, nad tym, skąd te nieporozumienia w relacji się biorą. A już na pewno jest dosyć mała część wiedzy i obserwacji dążąca do zrozumienia tego zagadnienia.
Oczywiście, że jest mnóstwo uniwersytetów i ośrodków badań które pracują nad rozwiązaniem problemów z komunikacją międzyludzką. Jednakowoż bardzo często wyniki tych badań nie są dostępne dla ludzi takich jak ja czy ty. Bardzo często są również niezrozumiałe. To tworzy błędne koło i sprowadza nas z powrotem do punktu wyjścia.
Kiedy patrzę na swoje życie i obserwuję te problemy z perspektywy czasu, to udało mi się wyłowić i sprecyzować kilka istotnych elementów które mają znaczący wpływ na to, dlaczego ktoś nie rozumie tego, co próbuje powiedzieć lub ja nie rozumiem czegoś, co ktoś próbuje zakomunikować mi.
Chciałbym również w tym miejscu odesłać Cię do lektury artykułu Małgosi z bloga „Szczęście na co dzień”. Napisała świetny tekst, który idealnie opisuje te problemy z Jej perspektywy. Przedstawia tam sporo instrukcji i rad dla ludzi, którzy borykają się z problemami nieporozumień i braku zrozumienia w relacjach międzyludzkich. Bystry kobiecy wzrok dostrzega więcej niż niezrównoważony internetowy Stańczyk jak ja.
Złote usta. Złota rybka, złoto łuska
Coś spotykane przeze mnie bardzo często. Umiejętność prawienia pięknych, długich i cudownych wywodów które nie znaczą kompletnie nic. Puste frazesy, banały i truizmy. Na dodatek kompletnie niezrozumiałe przez wygłaszane je osoby.Jeżeli przełożymy tutaj kwestie języka i akcentu to można powiedzieć, że język i słowa są opanowane na poziomie perfekcyjnym. Natomiast „akcent” kompletnie leży.
Choćby przez to, że osoba która mówi, nie ma bladego pojęcia, o czym mówi. Można pięknie mówić i nic tego nie rozumieć, ale pojawia się pytanie to po co w takim razie mówić? To dosyć obszerny problem, bo już od dawna można zauważyć tendencję do tego, że chcemy mówić bez znaczenia czy mamy coś sensownego do powiedzenia, czy nie.
Ciągle gadam, nie przejmuje się zupełnie niczym…
Mówimy niepytani, nieproszeni, wtedy kiedy powinniśmy słuchać lub milczeć. Nie wiem, czy można z tym walczyć i czy w ogóle się powinno. Wydaje mi się, że jak ktoś mądry już kiedyś powiedział, ludzie coraz częściej pytają nie po to, żeby zrozumieć, ale po to, żeby odpowiadać. Szum informacyjny i cały natłok informacji dookoła nas tylko sprzyja takiemu zachowaniu.
Nie ma w tym nic złego i nie ma co się na to obrażać, natomiast trzeba mieć to na uwadze i próbować minimalizować lub eliminować takie sytuacje z naszego życia. No, chyba że lubisz, kiedy ktoś Ci plecie bzdury nad uchem, albo to kiedy Ty prawisz zbędne wywody na temat czegoś. Jeżeli tak jest, to zapomnij.
Druga kwestia mocno wiąże się z obawami dotyczącymi relacji. Co sobie ktoś pomyśli? Czy wypada to mówić? Gdzie jest granica? Ciągle zastanawiam się nad tym, czy przesadą jest powiedzieć komuś, kto ciągle narzeka na to, że jest za gruby, żeby wreszcie przestał obżerać się jak świnia. A może to nie jest granica? Może granicą jest seks przez telefon z partnerem lub partnerką? Albo z kochanką! Dla wielu to nie będzie żadna granica… Wiem, wiem, granica to na pewno powiedzenie jakiemuś zwyrodnialcowi, żeby zdechł, bo świat będzie bez niego lepszy. Pewnie i to nie będzie żadną granicą dla kogoś, komu taki zwyrol zgwałcił i zabił dziecko. No właśnie. Granice narzucamy sobie sami, bardzo często zbyt małą, przez co czujemy się zduszeni, bo nie wypada nam czegoś powiedzieć.
Co to ma znaczyć do cholery?
Co to w ogóle za słowo nie wypada? Nie wypada, to dziecko przy porodzie. Ehh miałem być choć trochę przyzwoity… I znów nieporozumienia w relacji z Czytelnikiem.
Ciągle się czegoś obawiam. Ciągle mam wrażenie, że nie powinniśmy czegoś mówić i przez to tak często cierpimy. Zwróciłeś uwagę, że najtrafniejsze argumenty przychodzą do głowy po dyskusji? W momencie, kiedy sytuacja się uspokoi, emocje opadną, kurz dyskusji również wtedy widzisz jasno. Wtedy naprawdę wiesz i czujesz, co chciałeś lub chcesz powiedzieć. To upokarzające. Przed napisaniem tego artykułu zapytałem kilka osób, o to, jak bardzo wyceniają ważność i istotność tego jaka komunikacja panuje między nimi a najbliższymi osobami. Znacząca ilość oceniła istotności tej komunikacji ponad skalę.
I przewijał się wciąż jeden motyw który opisałem w poprzednich zdaniach. Co innego mamy w głowie, co innego mówimy, a na dodatek co innego robimy. Totalne rozbicie, niezrozumienie samego siebie. To jak chcesz, żeby ktokolwiek Cię zrozumiał, skoro Ty sam nie masz bladego pojęcia, co chcesz i w jaki sposób powiedzieć?
Nieporozumienia w relacji w życiu codziennym
Oczywistym problem niezrozumienia obcokrajowców jest brak znajomości słownictwa. Nie ma co do tego wątpliwości. Patrząc po ulicach naszych miast, miasteczek i wsi, obserwując napływ naszych przyjaciół znad Dniepru, można spotkać takich, którzy polskiego języka nie znają. Podobnie w Anglii można spotkać Polaków, którzy nie znają języka angielskiego. Zdziwiłbyś się, jak wielu naszych rodaków zna zaledwie trzy lub cztery słowa. Znam również kilka osób które przebywają na wyspach już kilkanaście lat i są zdania, że angielskiego nie będą się uczyć. No cóż, ich wybór.
Drugim jakże istotnym i nie do końca oczywistym problemem niezrozumienia jest niewłaściwy akcent. Niesamowicie blisko jest od słowa deaf, do death. Drink i drunk albo w końcu pieprzony waffle i coan. Nie będę tu mówił o różnych innych wieloznaczeniowych słowach, ponieważ każdy może to sprawdzić sam.
A dla przykładu podaje świetny artykuł z bloga English Tea Time. Pamiętaj jedynie, proszę, że cały czas akcent w tym artykule traktuję jako coś, co chcemy powiedzieć, a przy okazji to o co nam chodzi. Nie chodzi tu jedynie o czystą wymowę danych słów. To bardzo duże uproszczenie i przenośnia na potrzeby tego artykułu.
Ciągłe obawy o relacje międzyludzkie i nieporozumienia w relacjach z każdym i wszędzie…
Nie mniej, nie zmienia to faktu, że ciągle czegoś się obawiam. Te wszystkie powyższe wątpliwości nie biorą się znikąd. Jeżeli miałbym oznaczyć w jakiś sposób jeden ich powód, to powiedziałbym, że to skrajny indywidualizm ludzi. Nikt nie będzie myślał nigdy w taki sam sposób jak ja. Można myśleć podobnie, ale nie tak samo. I mając to na uwadze, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że tym bardziej kwestia tego w jaki sposób mówimy i argumentujemy pewne rzeczy, jest istotna.
Obawy są normalne. Każdy z nas je ma. Wielu żyje z nimi lata całe, ale nie znaczy to, że nie można się z nimi oswajać. Wszystkie niezrozumienia płynące z tego, co mówię, staram się doprecyzowywać, a mimo to często nie do końca moi rozmówcy mnie rozumieją. I jednak wciąż z tyłu głowy, z każdą rozmową przychodzi ta wątpliwość. Czy faktycznie wiem, co chcę powiedzieć? Czy nie zrozumie mnie źle?
Tym bardziej wtedy staram się, skupiać na tym, co mówię. Często nawet, według niektórych zbyt długo zastanawiam się nad odpowiedzią. No damn, skoro sam nie wiem, czy dobrze coś rozumiem i wiem, co chcę powiedzieć, to jak mogę rzucać od razu odpowiedziami jak z rękawa? Czy to nie zbytnia przesada?
Politycy chyba nie mają skrupułów, a my darzymy ich zbyt dużym zaufniem
Jest w tym wszystkim pewien wyjątek. Przynajmniej na taki on wygląda. Nie zaczepiam o poglądy polityczne, bo mam je gdzieś. Politycy jednak są świetnym przykładem na to, że można o czymś mówić, mając „ukryte” motywy, które nie są wyciągane na światło dzienne, a wszyscy o nich wiedzą.
Chyba nie ma wątpliwości co do tego jakimi pobudkami kierują się ku chwale nam rządzący? A mimo to, słuchamy tych słów, znamy prawdziwe motywy i próbujemy wierzyć w coś innego. Przynajmniej po wyborach, decyzjach i ruchach społecznych widać tego typu zachowania. I nie są to jednostkowe przypadki…
Podstawy podstaw relacji
Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę na to, że aby porozumiewać się w obrębie podstawowych rzeczy dotyczących nas na co dzień potrzeba stosunkowo niewielkiej liczby słów. Różne źródła podają te liczby w skrajnych przedziałach od 1000 do 4500.
Najbliżej mi jednak do stwierdzenia badań filologów z Uniwersytetu w Białymstoku, którzy twierdzą, że wystarczy znajomość około 1200 najczęściej używanych słów, aby móc się naszym językiem porozumiewać. Jeżeli w języku mamy kilkaset tysięcy słów, przeciętny zjadacz cebuli jak ja zna około 30 tysięcy w formie biernej (czyli zna, ale nie używa), a do rozpoczęcia porozumiewania się potrzeba około 1200, a my ciągle nie możemy się dogadać, to chyba coś tu jest nie tak… Można o tym sporo informacji znaleźć tutaj.
Brzytwa Ockhama i nieporozumienia w relacji
Skłania mnie to tym bardziej do stwierdzenia, że jak napisał rzekomo Horacy Safrin (pewnie żyd i mason) „słowa należy ważyć, a nie liczyć”… Brzytwa Ockhama też ma tutaj swoje zastosowanie. „Nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę”.
Może zatem dlatego tak ważne jest dla mnie umiejętne i precyzyjne formułowanie wypowiedzi? Być może stąd wynika cały szum informacyjny, którego doświadczam? Może dlatego, że jesteśmy odzwyczajeni od spokojnej i nieprzesyconej mowy przez cały światek i półświatek mediów, zapomnieliśmy o istotności i wadze wypowiadanych słów? Nie wiem. Zresztą i tak większość uzna cały ten tekst za mało znaczący i zamknie go klamrą puenty tytułu tego artykułu 🙂
Dzieci nie mają oporów w relacjach międzyludzkich
Zabraliśmy sobie swobodę mówienia, tego, co myślimy. Niezaprzeczalnie. I najlepszym dowodem na to jest sposób mówienia i myślenia dzieci. Nikt im nie każe myśleć w określony sposób. A przynajmniej do czasu… Mówią, to co widzą. Mówią to, co chcą i co im ślina na język przyniesie. W całym pozytywnym tego ujęcia znaczeniu. I nie brak mi dystansu, żeby powiedzieć, że może są mniej świadome od „dorosłych”, ale nie brak mi również wątpliwości, że wcale tak być nie musi.
Legendarne już słowa przytoczone na jednej z dużych konferencji należących do zrzeszenia TED przez Jacka Walkiewicza najlepiej opisują tę sytuację. „Małe dziecko jak widzi człowieka bez nogi, mówi: o, Pan bez nogi, a my mówimy „cicho!”, a to on nie wie, że nie ma nogi? Wie. No to, czemu mam być cicho?!” I wiele w tym oczywistości, ale tej oczywistości i klarowności w mowie niezwykle nam brakuje.
A czy słowa i język mogą ranić?
Słowne pomyłki mogą rzadko prowadzić do tragedii. Nierzadko jednak prowadzą do codziennych nieporozumień. A to wydaje się, że jest; o zgrozo, nie lada tragedią. Nie potrafię często wyjaśnić co tak naprawdę siedzi mi w głowie. Nie mogę się porozumieć i to powoduje sporą frustrację. I wiem, że od dawien dawna ludzie mają kłopoty z dogadywaniem się i nikt nie robi z tego jakiegoś wielkiego halo.
Inni na nawozie tych ludzkich dramatów próbują coś ugrać, a jeszcze inni, jak pazerne hieny próbują na tym zarobić. O tym, jak coaching patologii i wyzysk nieświadomych i bezbronnych osób funkcjonuje w dzisiejszych czasach, pisałem już w tym artykule. I tyczy się to również komunikacji i wszelkich z nią związanych tematów.
I znów o tym strachu
Czasami boję się o to, że kiedyś zupełnie przestanę być rozumiany przez środowisko. Patrzę z olbrzymim strachem i uśmiechem szczęścia jednocześnie na rozwijającą się technologię. Mowa o technologii, która ma wpływ na nasze relacje między ludźmi i szeroko rozumianą komunikację.
Obserwuję nawet nierzadko zachwyt językoznawców i filologów w niektórych aspektach rozwoju tej gałęzi kultury. I to, jak popierają różnego rodzaju rozwiązania ludzi w dzisiejszych czasach, jeżeli chodzi o adaptację języka i mowy do obecnych warunków. O tym, jak źle się dzieje, nie będę pisał już więcej, bo nie warto. A jednocześnie mam wrażenie, że sporo zostało ujęte w tym niekrótkim wywodzie powyżej.
Mimo wszystko, to naprawdę jestem pełen nadziei
Kiedy spoglądam z kwaśnym grymasem na twarze moich rozmówców, którzy ni w ząb nie rozumieją, o czym do nich mówię, to choć wewnętrznie się gotuję, to wiele mam sobie do zarzucenia. I myślę sobie w tym złym aspekcie, że przecież jak można tego nie rozumieć?! A po chwili przychodzi refleksja, że może wcale to nie było zrozumiałe.
Chciałem tylko pogadać. A tu problem z językiem, a tu z akcentem, a tu z rozmówcą.
A raczej ze mną…
Walczę o każdego czytelnika. Uważam, że każdy, kto tu trafia, szuka czegoś, co mu pomoże, a takie teksty staram się tworzyć. Moja praca i idee rozpowszechniają się tylko dzięki ludziom. Spędzę znów kilka godzin, udostępniając moje wpisy, a Ty możesz to zrobić, klikając w guzik poniżej. Proszę, zrób to, jeżeli uznasz ten tekst za wartościowy.
[social_warfare]
12 komentarzy
Wydaje się, że wciąż usprawniamy komunikację, a jednak jakbyśmy coraz mniej rozumieli siebie nawzajem.
Dobry wieczór.
Może i tak być, jak mówisz. Ja nie dostrzegam tej usprawnionej komunikacji, a z obawą obserwuję kierunek w którym próbujemy ją modyfikować. Nie mniej komunikacja sama w sobie została nieco ociosana siekierą „ery technologii cyfrowej” – co jest świetne i słabe jednocześnie.
Dziękuję za Twój ślad tutaj.
Miłęgo wieczoru.
Bartek, bardzo ciekawy wpis i dziękuję za przywołanie mojego bloga http://www.szczescienacodzien.pl. Tak w Twoim artykule jest to uchwycone, nieporozumienia w komunikacji, w relacjach, mają wiele przyczyn, ale jedną z głównych jest to co napisałeś: „Mówimy niepytani, nieproszeni, wtedy kiedy powinniśmy słuchać lub milczeć.”, życzę więcej słuchania, więcej słuchania siebie, więcej słuchania innych i będzie coraz mniej nieporozumień 🙂
Hej Małgosiu.
Odpowiedź na moją wiadomość i Twoja wizyta, jak również ta mała dyskusja pod artykułem tylko potwierdza mi to, że wnioski wynikające z uszeregowania tych wszystkich informacji jednakowo z mojego oraz Twojego wpisu przynoszą określone rezultaty. I jestem z tego niesamowicie dumny. Co do Twojego bloga — raz jeszcze powiem, że to była i jest olbrzymia przyjemność móc zanurzyć się w jego lekturze, świetna sprawa, mocno zachęcam wszystkich. Raz jeszcze dziękuję Ci za poświęcony czas i to, co robisz oraz za to, że jesteś kolejnym kołem zębatym w mechanizmie, który sprawia, że żyje nam się wszystkim lepiej 😉
Miłego wieczoru.
Odpowienie położenie akcentu jest niejednokrotnie ważniejsze od słów. Widać to doskonale w relacji ze zwierzętami. Nieważne jakie słowo wypowiemy, ważne, jak się przy tym zachowamy.
Hej Akacja.
Ciężko mi powiedzieć cokolwiek o zwierzętach w tej materii — mam jedynie kotkę, która od lat ma totalnie gdzieś, to co robię, co mówię i w którą stronę kręci się świat 😉 Jak to koteł… Nie mniej skoro tak uważasz, to jedynie mogę zachęcić innych do spojrzenia i pochylenia się nad tematem zgodnie z Twoją sugestią.
Dziękuję za Twój czas i zaangażowanie.
Miłego wieczoru.
Nie zauważyłeś ostatnio, że ludzie przestają rozmawiać, a wydają tylko komendy?
Rany. Znowu Ty…
Czuję się zaszczycony i ukontentowany Twoją wizytą K. A te słowa są śmiertelnie poważne, podobnie jak każda rozmowa z onkologiem. A mogłabyś wszystkim nam tutaj udzielającym się podać jakiś przykład? Będzie wszystkim lepiej się wczuć w Twój punkt widzenia i spojrzeć na temat z Twojej strony 🙂 Z góry dziękuję w imieniu całej braci.
Dziękuję również za Twoje zaangażowanie w dyskusję.
Miłego wieczoru.
Od sztampowych: „podaj pilota” zamiast „co chciałabyś oglądać?”
Po poważniejsze: „jedziemy na ibize” zamiast „co chciałabyś zobaczyć?”
A tak całkiem poważenie w pogoni dnia codziennego nie mamy czasu niestety z sobą rozmawiać…
Dzień dobry Kingo.
Nie wiem jak reszta, ale ja nie dopuściłbym do sytuacji w której coś takiego miałoby miejsce. Może to kwestia doświadczeń, może podejścia. Może jestem odklejony i to norma? Ja w takim razie na takie normy się nie piszę. Przez podobnej siły działania i ignorancję upadł mój kilkuletni związek i podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem: „chcesz zmienić swojego faceta? To go rzuć”. Nigdzie się nie spieszę, nie uprawiam pogoni jak inni, toteż ciężko mi powiedzieć, że nie mamy czasu przez to rozmawiać. Mam 3 osoby, z którymi siadam praktycznie regularnie i rozmawiamy godzinami. Mimo wszystko zawsze trzeba iść robić coś jeszcze i zostaje niedosyt. I nie brakuje tematów, nie brakuje opinii, a każda rozmowa niesie olbrzymie brzemię przemyśleń i wniosków. Jeżeli ktoś nie ma czasu na rozmowę, to najwidoczniej albo nie chce rozmawiać z daną osobą, albo nie jest wart funta kłaków. To brutalne, prostolinijne i chamskie dla większości, ale who cares? Poza wszystkim powyżej… co ja mogę wiedzieć?!
A ja powiem tak, że czasem naprawdę totalnie nie mam czasu na rozmowę. Pomimo szczerych chęci. Zawsze wtedy myślę, że lepiej odłożyć ją na inny czas, bo ja się nie ma czasu to wychodzą tematy w stylu „podaj pilota”
To, co mówisz jest zapewne dla Ciebie bardzo istotne i ja nie mam powodów i prawa, żeby w jakikolwiek sposób, to kwestionować. Skoro tak mówisz, to tak jest i tu nie ma nic do dodania. Z tego co opisujesz wyłuskałem pewien schemat i być może; nie twierdzę, że tak jest, ale może być tak, że w pogoni codzienności, kiedy nie masz czasu na rozmowę, nie znajdują jej też inni? Nie od dziś wiadomo, że nasze otoczenie, to trochę nasze odbicie w lustrze świata i w drugą stronę działa to pewnie podobnie. I dodam, że podziwiam tych ciągle zajętych. Zapewne tymi swoimi pochłoniętymi obowiązkami głowami i czynami pchają ten grajdołek naprzód. Bardzo chcę w to wierzyć, bo jeżeli tak nie jest, to mogą doświadczyć kiedyś tam, gdzieś rozczarowania, którego nie uniosą… A sposób z przekładaniem rozmowy — chyba adekwatny do zaistniałej sytuacji, jeżeli się sprawdza, to jest świetny. Zastanawia mnie jedynie jedna rzecz. Jak często można coś przekładać i odkładać w czasie, dopóki to nie nadwyręży relacji? Jeżeli w ogóle coś takiego miałoby prawo nadszarpnąć stosunki z kimkolwiek…
Miłego dnia!
Comments are closed.