Jak dawać z siebie i czy warto?
Pytanie o to, czy i jak dawać z siebie w związku jest mało sensowne. Podobnie jak pytanie o to, dlaczego nie było mnie tutaj tak długo. Nie wiem, czy dawanie siebie drugiej osobie ma sens. Nie wiem też na pewno, w przeciwieństwie do większości mądrych osób, czy istnieje w ogóle coś takiego jak dawanie siebie. Wiem jedno i to z największą pewnością. Mój kilkuletni związek rozpadł się przez to, że nie byłem zaangażowany. Związki ludzi, którzy są blisko, lub które obserwuję z daleka i bliska toczą spory i kłótnie o podobne rzeczy. I rozpadają się również przez podobne kwestie. Kwestie zaangażowania i poświęcenia.
Bynajmniej chodzi tu o jakiekolwiek poświęcenie fizyczne czy też materialne.
Wszystko kręci się wokół kilku prostych mechanizmów i prawd, które od dawien dawna rządzą światem i pewnie w najbliższym czasie nie zapowiada się w nich na zmianę. Codzienne mrówcza praca i cierpliwość. To dwie niezmieniające się wytyczne do osiągnięcia pełni szczęścia, a przynajmniej jego namiastki w życiu codziennym. Tyczy się to także związków.

Jak dawać z siebie w związku, nie tracąc siebie samego?
Jestem zagorzałym zwolennikiem prostej reguły. Nie można żyć szczęśliwie z partnerem lub partnerką, jeżeli każde z nich nie żyje w zgodzie ze sobą. Aby stworzyć szczęśliwy związek, potrzebuję mieć duże oparcie i mocne fundamenty przede wszystkim w sobie samym. Jak mam pokochać kogoś innego, jeżeli nie kocham siebie? Jak mam pokochać kogoś, jeżeli nigdy nie zaznałem prawdziwej miłości wobec siebie samego?
To proste. Nie można stracić czegoś, czego się nie posiada. Jeżeli jesteś bezwartościowym typem jak ja, to nie stracisz nic, kończąc związek, albo nigdy w niego nie wstępując. A jeżeli jesteś pustą lalką, podobnie jak ja, to na nic się zda, cokolwiek co zrobisz dla drugiej osoby, skoro nie będzie to miało żadnej wartości płynącej za tym czynem.
Problem ze mną jest banalny. Jestem egoistą. Aroganckim, egocentrycznym prostakiem. Wydaje mi się, cały czas idąc przez życie, że to ja jestem wartością dla innych i tylko z siebie mogę coś innym zaproponować. Że nie da się w inny sposób — i w sporej części mam w tym rację. Tylko nie ustępuje mi myśl daleko z tyłu głowy, że dobrze byłoby również w drugą stronę coś otrzymać. No nie ma opcji… Tak to się ten system rozsypuje. I tu powstaje zgrzyt, ciągle czegoś chcę, pragnę, a to nie tędy droga. A przynajmniej nie w długiej perspektywie, jeżeli chce się osiągnąć coś pięknego.
Cała sztuka polega na dawaniu, nie oczekując niczego w zamian. I to brzmi jak totalny banał. I taki jest. A i tak się do niego nie stosuje. Mam gdzieś konwenanse, a zachowuję się jak zaprogramowany robot. Jestem dzikusem w dżungli codzienności, wiem, jakie rządzą tu prawa, a mimo wszystko skutecznie staje im naprzeciw. I przez to za każdym razem dostaję po pysku. Zbieram się, nabieram sił i odwagi, aby zrobić następny krok, a potem robię dokładnie to samo.
Walczę o każdego czytelnika, bo uważam, że każdy, kto tu trafia, szuka czegoś, co mu pomoże, a takie teksty staram się tworzyć. Moja praca i idee rozpowszechniają się tylko dzięki ludziom. Spędzę znów kilka godzin, udostępniając moje wpisy, a Ty możesz to zrobić, klikając w guzik poniżej. Proszę, zrób to, jeżeli uznasz ten tekst za wartościowy.
[social_warfare]
Może ktoś spełniony powie mi jak dawać z siebie…
Pytałem ludzi, którzy w mojej opinii żyli w szczęśliwych związkach lub żyją do tej pory. A jak już nie żyją, to były niewłaściwe osoby. W odpowiedziach jak mantra wracał jeden temat. W kółko powtarzała się jedna melodia. Ja niczego nie oczekuję. Zarówno po stronie kobiet, jak i mężczyzn. I tak jak pisałem w TYM artykule, czym jest huśtawka emocjonalna i dlaczego mam ciągle zbyt mały horyzont, to w tym przypadku również okazało się to prawdą. I potwierdziłem jedynie, to co miałem z tyłu głowy. Czeka mnie jeszcze dużo pracy, bo piszę o błędach, które wyeliminowałem ze swojego życia, ale nie we wszystkich obszarach.
Mam olbrzymie szczęście. Bo to, co teraz powiem, nie jest moim wymysłem. Już ktoś mądry mówił o tym dawno temu.

Nikt naprawdę nie pokocha Cię za wielkie rzeczy, robione od święta…
Skąd fenomen WOŚP? Dlaczego tak wiele osób kroczy za religią? Dlaczego dzieciom wciąż powtarzamy, że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi? To rozstrzelone tematy, ale łączy je jeden wspólny mianownik. Uparte dążenie. Bez spodziewanych i określonych efektów, ale z wielką nadzieją na dobre tego skutki. Może gdzieś. Może kiedyś. W przyszłości.
I tych przykładów można by mnożyć, ale gdybyś dzisiaj zapytał swoją żonę o dzień, kiedy Cię pokochała, albo swoje dzieci o konkretny okres w życiu, kiedy najbardziej czuły miłość, to idę o zakład, że tego terminu nie ustalisz. Moja była partnerka rzuciła swoje całe dotychczasowe życie, wyjechaliśmy na drugi koniec europy, w ciągu kilku tygodni zostawiając wszystko. Lataliśmy balonem, założyliśmy firmę, zwiedzaliśmy kraj. Dla nas były to rzeczy wielkie. A związek rozpadł się przez to, że nie dbaliśmy o niego codziennie, w większości od wielkiego dzwonu.
To dokładnie te rzeczy, które uważamy za nieistotne, są istotą rzeczy. Zrobienie śniadania, kiedy obydwoje się spieszycie do pracy, wzięcie za wstawienie prania, posprzątanie po kocie, który narobił w przedpokoju. Mimo że to jej kot. Spacer, kolacja, randka po 5 latach związku, kwiaty, ale nie w walentynki czy dzień kobiet, ale chabazie zerwane od sąsiada, kiedy wracasz zmęczony z pracy. Herbata, serial i masaż. I setki, tysiące innych rzeczy, które chcesz robić dla niej tylko po to… Żeby zrobić.
Czasami wciąż nie wiem jak dawać z siebie. Nawet sobie samemu. Czasami brakuje mi na to siły, mimo tego, że mam siłę na rzeczy wielkie, to brak mi jej na małe sprawy. Z których przecież składa się ten cały diabelski młyn nazywany życiem.
Chciałbym móc powiedzieć coś mądrego…
Nie uzurpuje sobie prawa do objawiania jedynie słusznej prawdy. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że robiąc te wszystkie małe rzeczy dla drugiej osoby, tak kompletnie bezinteresowanie, któregoś dnia otworzy oczy i nie będzie mogła wyobrazić sobie bez nas życia.

2 komentarze
… żeby osiągnąć rzeczy wielkie konieczne jest mieć siły na małe sprawy. Diabeł krwi w szczegółach.
Nie wiesz jak dawać siebie? Wystarczy wyłączyć choć na chwile myśli o sobie, swoim czasie, wcześniej ustalonym planie i bezinteresownie zrobić coś dla drugiej połówki tylko i wyłącznie z myślą o jej uśmiechu, który pojawi się podczas doświadczania tego, co zrobiłeś z myślą o niej.
Twierdzisz że masz siłę do „wielkich rzeczy”, motywację i możesz całą swoją energię wkładać w drogę do tego celu. Może właśnie to nie pozwala ci poświęcać Twojego czasu i uwagi na te małe, blachę sprawy, które budują wbrew pozorom ogromne więzi. One są równie istotne i trudne do zbudowania niczym biznes. Śmiem twierdzić, że tym małym gestom ludzie/Ty nie nadajesz wartości, a co za tym idzie szkoda Ci na nie czasu, ponieważ nie widzisz tej „wielkiej rzeczy” jaką mogą one zbudować.
A nóż omijasz właśnie tę wartość nie wpisując jej w swoją definicje „wielkich rzeczy”
Hej Anna!
I w punkt. Stałem się oto błaznem i puentą swojego własnego wpisu. Dystans i spojrzenie na różne kwestie z perspektywy obserwatora to nie lada wyczyn. Szczególnie kiedy trzeba wyzbyć się emocji, personalnego stosunku do danej rzeczy, a przede wszystkim; o zgrozo — nacechowania lub oceny danej sytuacji. Cieszę się, że zauważyłaś ten aspekt i wbiłaś tam szpilę, bo pewnie jest tak, jak mówisz. Często sam zapominam o małych rzeczach tylko ze względu na to, że nie ma z nich żadnego widocznego efektu. A właściwie wykonanie takiej rzeczy jest niezauważalne. Przynajmniej dla mnie. Wiem, również, że to one budują sprawy wielkie. Choć przestawić myślenie, to ekhm… trudne zadanie. Bardzo Ci dziękuję za tę celną myśl.
Życzyłbym sobie więcej tak inteligentnych i bystrych obserwatorów twórczości i mnie samego. 🙂
Miłego dnia. Pozdrawiam.
Comments are closed.