Zazdrosne spojrzenie w dół.
Wewnętrzne dziecko; czy warto je pielęgnować? Trochę tak jest. I nie jest to złe określenie, a na pewno źle tego nie odbieram. To zdrowe, zazdrosne spojrzenie w okolice kolan kiedy jakiś szkrab przechodzi lub jest prowadzony obok. Brakuje mi i tęsknię za tym czasem. Za beztroską i nie przejmowaniem się niczym oprócz tego czym aktualnie się bawię lub gdzie jest jedzenie. To czas którego nie pamiętam. Albo wyparłem z głowy. Na korzyść dorosłego myślenia i pełnego odpowiedzialności „dorosłego” życia.
Te małe ludki, tak jak ja kiedyś cieszą się i biorą z tego życia co najlepsze. Zabawa, nauka albo nauka i zabawa. Ciężko powiedzieć co siedzi im w głowie lub co siedziało mi. Nie zmienia to faktu, że etap beztroski i chłonięcia życia w dużej mierze na pewno jest dla nich dobry.
Mają też to czego w dużej mierze żałuję, a mianowicie czas. A dla jasności to żałuję straconego czasu. Tego, który bezpowrotnie już nie wróci. Nawet będąc najbogatszym i najbardziej uznawanym człowiekiem na ziemi, nie mam żadnego wpływu na to, że doba ma 24 godziny. I każdy z nas dysponuje takim samym zakresem tego czasu. Od Donalda Trumpa na Bonusie BGC kończąc. Grzebanie w tym temacie jednak z dnia na dzień utwierdza mnie, że grzebać w straconym czasie nie warto, bo z reguły więcej to przynosi złego niż dobrego. Poza tym oprócz nauki nic więcej z tego wynieść nie możemy.
Z drugiej strony trochę mi przykro.
I to też bardzo egoistycznie i nad wyraz po macoszemu. Wiem, co ich czeka i co spotka w tym naszym „dorosłym” życiu. Szczególnie kiedy będą wychowane przez skrajnie nieodpowiedzialnych albo skrajnie głupich rodziców. Swoją drogą czasami zastanawiam się czy ludzie nieogarnięci życiowo wiedzą jak wielką karę sprowadzają na te małe niewinne istoty, które poczynają do życia w tym świecie.
Nie twierdzę, że mam wiedzę objawioną, a wręcz przeciwnie. Wszyscy doświadczamy tych samych zawodów i bólów. W mniejszej lub większej skali. Zranione serce, śmierć bliskich, samotność, narkotyki, alkohol, problemy wieku dorastania. I tak po ludzku im współczuje, że to wszystko przed nimi, chodź wcale nie powiedziane, że wszystko już za mną 😀
Mocno wierze w każdego małego człowieka pomimo wyżej wymienionych rzeczy. Mam nadzieję, że wyrośnie na ogarniacza i popchnie ten świat do przodu. I każdy z nich dołoży swoją cegiełkę do tego, aby trawa dla nas była jeszcze bardziej zieleńsza po drugiej stronie płotu!
nah.
Nie uchronimy się przed dorastaniem?
To, że dojrzewamy fizycznie i zdychamy to żadna nowość. Nie da się też zbytnio nic z tym zrobić, chodź lekarze i tak dobrze sobie z tym faktem radzą. Średnia długość wieku idzie w górę, przeżywalność w sytuacjach, które nie powinny kończyć się przeżywalnością jest duża – generalnie medycznie jest bardzo spoko.
Gdzie się podział zatem nasz „mentalny” dzieciak? Gdzie chęć nauki i ciągłego stawania się lepszymi? Tak jak uczyliśmy się mówić i chodzić na przykład. Dlaczego nie chcemy dalej uczyć się języków i biegać dla zdrowia i przyjemności? Co nam się zaczopowało we łbie, że siedzimy na kanapie ładujemy browary przed TV, a książka to jakiś chory byt i generalnie j*bać czytelnictwo.
Pamiętam, że w wieku 6-7 lat kiedy moja ciotka po setkach dni katowania mnie nauką czytania w końcu doprowadziła do sytuacji, że przeczytałem „Dzieci z Bullerbyn” – damn, miałem wtedy drugie narodzenie. Zrobiliśmy sobie małe święto w domu. Drugie urodziny w roku. Przeczytałem książkę. Fakt, że nie czaiłem sporo rzeczy i wizyta wyobraźnią w trzech zagrodach to bardzo zamazana wizja, ale radość niesamowita i do powtórzenia dopiero przy okazji nauki pisania. BTW. Astrid Lindgren zawsze spoko! Teraz biorę książkę do ręki czytam pół wieczoru i nie potrafię wrócić do radości z czytania. A sporo z nas nawet nie ma książki w domu cholera!
Swoją drogą patrząc na Sebixów i Dżesiki to chyba nie wszyscy dorastają hę?
Gdzie ciekawość, ja się pytam!
To kolejna rzecz, której ewidentnie mi brakuje z dziecięcych lat. Spotkania z kumplami z podwórka, wyłażenie z domu to coś co można w dosyć jednakowej skali porównać do obecnego życia. Przyrośliśmy trochę do siedzenia na dupie i zamknięcia na ludzi. Zamiast patyków-karabinów z dziecięcych lat mamy smartfony, tablety i komputery. Do rozmowy rzadko kiedy służy gęba, a Messenger. Nie mam z tym problemu – to spore ułatwienie. Podobnie jak sporym ułatwieniem jest w pewien sposób odgradzanie się od ludzi i nie wyłażenie z domu 😉
Chęć znalezienia hobby, innej pracy, kobiety czy nawet, o zgrozo; sensu życia wymaga pewnego rodzaju ciekawości. Wymaga również tego, że trochę trzeba mieć na uwadze, że nie wiemy wszystkiego i nie jesteśmy alfą i omegą, a takie podejście w ogóle nie istnieje w świecie dzieci. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nie wiedzą, że nie wiedzą niczego.
Ryzykować czy nie, oto jest pytanie!
Miałem kilka lat i historię znam jedynie z opowieści, ale miałem sąsiadkę-rówieśniczkę, która nagminnie żarła ziemię z kwiatków, bo chciała poznać jej smak. Dzieci w piaskownicy żrą dżdżownice, my pod blokiem zbieraliśmy mirabelki i próbowaliśmy różnych innych badziewi, które rosły albo się je znajdowało. To norma w świecie dzieci. Podejmowanie ryzyka. Zjazd starym rowerem z górki z prędkością 30 czy nawet więcej kilometrów na godzinę to był wyczyn i głupota. Ale była to swojego rodzaju adrenalina. I nie było w tych działaniach żadnych aspektów obaw. Przynajmniej w większości, pominę fakt nieznajomości stanu strachu, a nawet słowa takiego jak „strach”. 🙂
Gdzie to wszystko uciekło? Dlaczego boimy się wielu rzeczy, a ten strach paraliżuje nas w każdej decyzji dnia codziennego. Dlaczego rezygnujemy i obawiamy się ciągle o stratę jakiegoś mistycznego stanu ZEN, który nie istnieje i nigdy nie istniał. Kochamy stabilne ciepłe życie. Brutalna prawda jest taka – wszyscy zdechniemy w ten czy inny sposób, dlaczego nie robić wszystkiego w podobnym tonie jak kiedyś? Kiedy więcej się uśmiechaliśmy i cieszyliśmy życiem? Teraz czy za małolata? Co oprócz wieku się zmieniło? Czy już radość nas nie obowiązuje, bo musimy być mega poważni, bo „dorośliśmy”?
Otwarta głowa dziecka.
Te same aspekty co powyżej tyczą się otwartości do świata i wyobraźni. Celowo nie będę się nad tym rozwlekał i ten śródtytuł podsumuje kilkoma zdaniami. W przedszkolu mieliśmy dywan we wzór miasta z ulicami i odprawialiśmy tam wyścigi samochodowe. Bazy w krzakach, opowieści o magicznym świecie zabaw w które się przenosiliśmy nie równają się z hajem po żadnym z obecnych dragów.
true.
Co jest ku*wa z nami dzisiaj nie tak?
Dziecko wciąż w nas drzemie.
O tak! Wiele w nas dziecięcych zachowań pozostało, i nie można tego pominąć. Jesteśmy głupi, naiwni, nieświadomi, bezlitośni dla innych, ciągle na obcych się oglądamy… I tych negatywnych aspektów jest cała masa! Ale nie ujmują nam w niczym. Powiedziałbym nawet, że to spora szansa na to aby to dziecko w sobie obudzić. I jest na to czas.
Tylko czy warto?
Czasami się zastanawiam gdzie jest przycisk „New game”. Wiem, że nie istnieje, ale z dziecięcą nadzieją lubię o nim pomarzyć.
Zaraz potem, wracam do obowiązków „dorosłego”. I żyję tym co się dzieje dookoła, z właściwym do tego odpowiedzialnym stosunkiem,
Ale co jakiś czas, przy każdej możliwej sytuacji patrzę na brudne ręce i odwijam nimi kolejny cukierek z papierka z dziecięcym uśmiechem na twarzy…
I żeby była jasność, nie obrażam się na dzisiejsze czasy i podejście, bo nie o to tutaj chodzi! Uwielbiam je i żyjemy w tak samo cudownym jak i strasznym świecie podobnie jak za małolata. Generalnie to żyję się bezpiecznie i bardzo spoko; „Nie wzywa nikt cię, abyś z karabinem szedł gdzieś. Bez patroli z długą bronią od centrum do przedmieść…” – jak nawijał Kękę.
Brakuje nam tylko „centymetra” horyzontu więcej. I trochę mniej zapominania o tym jacy jesteśmy naprawdę i jacy tu się pojawiliśmy jakiś czas temu…
2 komentarze
Poruszyłeś sporo kwestii i ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć… Jednak są to kwestie dość istotne… Ale do rzeczy 🙂 Ja jako rodzic, staram się z dzieckiem przeżywać dzieciństwo na nowo – oczywiście czasem upomnę, krzyknę jednak w codzienności staram się z tego czerpać radość. Wiesz – istnieje coś takiego jak pojęcie „zakręcony” często mylone jest z „głupim” ale nie przejmuje się tym 🙂
Ważne by zbudować sobie taką relację, by nadal mieć coś z dziecka a i być rodzicem 😉 Będę zerkał do Ciebie, bo zapowiada się bardzo fajny blog 🙂
Witaj Sewerynie.
Na wstępie – bardzo dziękuję Ci za pozostawienie po sobie znaku w postaci komentarza i zainteresowanie blogiem. To wiele dla mnie znaczy.
Poruszyłem sporo kwestii i fakt, powiedziałbym nawet, że nie można tam w żadnym wypadku udzielić jakiejkolwiek jednoznacznej odpowiedzi. To, że jesteś rodzicem i miałeś „drugie urodziny”, a teraz dorastasz na nowo – w pozytywnym tego słowa znaczeniu to olbrzymi przywilej. Nie wszyscy mają na tyle inteligencji aby wnieść się na taki poziom myślenia i zrozumienia. Większość rodziców, zarówno z pokolenia moich rodziców, dziadków jak i tych dzisiejszych uważa się za nieomylnych bogów bez krzty krytycyzmu co do siebie samych. To smutne.
Po Twojej wypowiedzi mogę się zorientować, że jesteś daleko od wyżej wymienionych. I przychodzi mi na myśl taka myśl. Jeżeli kiedyś będę rodzicem, to chciałbym być takim rodzicem jakiego sam chciałbym mieć. Co nie ujmuje moim rodzicom, ale wiele pozostawiało do życzenia. Ciekawe czy da się aż tak abstrakcyjnie podejść do tematu?
Pozdrawiam Cię!
Comments are closed.