Transkrypt podcastu.
Spowiedź emigranta.
Odcinek pierwszy podcastu „Poszukiwanie sensu” chciałbym poświęcić tematowi emigracji. Mojej emigracji do Wielkiej Brytanii. Trzech latach spędzonych na wyspach brytyjskich, powrocie do kraju, decyzji, która skłoniła mnie do powrotu, powodach, które również skłoniły mnie również do powrotu.
I na początku chciałbym zacząć od okoliczności, które sprowadziły pomysł wyjazdu za granicę, i powody, dla których wyjechałem. I sprawa wyglądała następująco.
Pracowałem przez dość długi czas w jednej z dużych firm telemarketingowych, zajmujących się odzyskiwaniem pieniędzy, szeroko rozumianym odzyskiwaniem pieniędzy we Wrocławiu. I tam od stanowiska handlowca po stanowisko trenera sprzedaży po tej drabinie kariery, jeżeli można, to tak nazwać się piąłem. Lekko po ponad trzech latach pracy tam z racji tego, że bardzo dużo sytuacji, które w pewien sposób mi przeszkadzały, umiejętności moich przełożonych, a właściwie brak tych umiejętności, które powodowały u mnie frustrację, postanowiłem do ich przełożonych zgłaszać. Pomysły, które pojawiały się w dziale na szkolenie ludzi, uważałem za słabe, staroświeckie wręcz. Pewne metody nie zmieniały się przez kilka lat, pomimo tego, że nie dawały wyraźnych rezultatów w postaci np. polepszenia wyników sprzedaży, utrzymania pewnego rodzaju pułapu jakości, jeżeli chodzi o pozyskiwanie klientów, zatrzymanie tych klientów.
Wewnętrzne dylematy.
To doprowadziło do tego, że moje wewnętrzne poczucie, że to nie tak powinno być prowadzone skłoniło mnie do mniejszych lub większych działań w postaci np. wyciągania niekompetencji przełożonych, kwestionowania postaw i w efekcie tego zostałem zwolniony z oficjalną przyczyną w postaci takiej, że mój szef przekazał mi informację o tym, że nie może być Bartek na przeciw całemu działowi szkoleniowemu zawsze przeciwny. To był oficjalny powód tego zwolnienia. Jakoś zbytnio się tym nie przejąłem.
Szukam innej pracy.
Z racji dużego doświadczenia, bo tam spędziłem kilka lat tak jak wspomniałem. Pracowałem z kilkusetosobową grupą handlowców. Od takich świeżych, po bardzo zaawansowanych, którzy byli tam trzeci lub czwarty rok. Słowem starzy wyjadacze, z którymi było ciężko się porozumieć. Jakoś nie miałem obaw przed tym, że znajdę sobie inną pracę i do tej nowej pracy po prostu pójdę w miarę szybko. Zdziwiłem się. Możecie sobie wyobrazić jak olbrzymie było moje zdziwienie, że nie byłem w stanie przez około dwa lub trzy miesiące, teraz już dokładnie nie pamiętam, dostać się nawet na rozmowę kwalifikacyjną z tak „bogatym” zapleczem doświadczenia w tej samej materii. To znaczy jako trener sprzedaży, czy też trener wewnętrzny.
Trochę podłamany obecną sytuacją, brakiem środków finansowych, dlatego że w tej chwili byłem na takim etapie, że trochę żyłem jak chciałem. Bawiłem się, w ogóle nie patrzyłem na finanse jak na coś czym można, albo czym w ogóle warto się interesować. W tym momencie z moją ówczesną partnerką, z którą znaliśmy się kilka miesięcy stwierdziliśmy, a właściwie jak zaproponowałem, a po dłuższych dyskusjach ona zgodziła się na to żeby do Anglii wyjechać.
Zaczyna się temat.
Tam już był jeden z moich znajomych, z którym zresztą pracowałem w poprzedniej firmie. W pewien sposób zaproponował nam pomoc. Poprzez na przykład pomoc w znalezieniu pracy, pomoc w znalezieniu mieszkania. Oczywiście lub nie, to okazało się zupełnie inne od rzeczywistości, ale do tego jeszcze wrócimy. Finalnie 1 października 2015 roku wylądowaliśmy na lotnisku Jej Królewskiej Mości – London Stansted. I stamtąd około 140 kilometrów bodajże udaliśmy się do miejscowości docelowej – Northampton, gdzie finalnie oprócz lokum znaleźliśmy sobie pracę jeszcze będąc w kraju.
Status materialny.
Ta emigracja w założeniu była tylko i wyłącznie okresem przeczekania, podreperowania finansów, dlatego że ja byłem wtedy mocno zadłużony z racji tego hulaszczego trybu życia. Byłem na poziomie około 30 tysięcy zadłużenia w różnego rodzaju kredytach gotówkowych i konsumpcyjnych, karty kredytowej. Temat finansów był daleki od mojej osoby, Temat rozsądnego gospodarowania pieniędzmi z jakimś pomysłem, zamysłem na przyszłość również. I to również był przyczynek do tego, że wyjeżdżamy do Anglii, pojedziemy tam na mniej więcej pół roku, zarobimy parę złotych, odłożymy trochę. W międzyczasie ja będę się rozwijał w materii szkoleniowej czy też trenerskiej, uczył i doszkalał się natomiast finalnie po pół roku wrócimy i na spokojnie z zapasem gotówki, z trochę rześkim umysłem podejdziemy do poszukiwania pracy na spokojnie razem z moją partnerką.
I finalnie wszystko w tej opowieści byłoby dobrze gdyby nie to, że pół roku to bardzo nieadekwatny czas do tego ile tam spędziliśmy, a właściwie nieadekwatne założenie co do czasu pobytu, dlatego że byłem tam 32 miesiące, a wróciłem pod koniec czerwca 2018 roku. To z jakim planem pojechaliśmy, z jakim zamysłem wyjeżdżaliśmy, a to co okazało się rzeczywistością było naprawdę bardzo dalekie od siebie.
Pogląd na Wielką Brytanię.
Z opowieści ludzi, którzy byli w Wielkiej Brytanii, wśród znajomych, znajomych tych znajomych, rozmawiając z nimi w międzyczasie, dużo przed wyjazdem miałem takie przeświadczenie, że Wielka Brytania to kraj mlekiem i miodem płynący. To znaczy, że jest to Święty Graal emigrantów, ludzi, którzy szukają lepszego życia, spokojniejszego życia. Chcieliby trochę odpocząć, jeżeli to można tak nazwać; odpocząć od życia w Polsce. I poprzez te wszystkie rozmowy oraz sytuacje i kontekst, który nakreślali mi ludzie, którzy już tam byli od kilku miesięcy po kilka, kilkanaście lat, dlatego że takich znajomych także posiadam ciągle miałem przekonanie, że z tego co oni mówili nie ma lepszego miejsca na ziemi.
To znaczy, że Wielka Brytania była opisywana w taki sposób jakby to była pewnego rodzaju Idylla. Miejsce w którym nie ma żadnych zmartwień, trosk. Gdzie zarabia się mnóstwo pieniędzy, za siedzenie w domu najlepiej. Gdzie jest mnóstwo dofinansowań, mnóstwo możliwości, dużo bardziej rozwinięte aspekty różnego rodzaju rozrywek, szans na karierę itp.
Miałem tak skrzywiony obraz tego miejsca, do tego stopnia, że kiedy wyjeżdżałem i spojrzałem na to z perspektywy to pomyślałem sobie; „rany, przecież to jest totalne nieporozumienie”. To znaczy, rzeczywistość w stosunku co do opowieści i opisów ludzi, którzy byli na wyspach; więcej można nawet powiedzieć, że rzeczywistość w stosunku do tego co mówili ludzie, z którymi rozmawiałem mieszkający na wyspach to były dwa zupełnie inne światy. Trochę tak jakbym oglądał film.
I zastanawiałem się przez długi czas, jak najlepiej byłoby opisać tą emigrację z mojej perspektywy. I powiedziałbym, że najtrafniejsze określenie, to, to że Wielka Brytania była dla mnie błogosławieństwem i przekleństwem.
Dobra strona.
Już mówię dlaczego błogosławieństwem.
Przede wszystkim ze względu na to, że jest to miejsce w którym jakby nie patrzyć i z której strony by na to nie spojrzeć żyje się dużo prościej. I przez prostotę mam tutaj na myśli na przykład stosunek zarobków do wydatków, możliwość załatwienia wielu rzeczy online, bez wychodzenia z domu. Przez prostotę rozumiem mnóstwo ułatwień jeżeli chodzi o różnego rodzaju sprawy urzędowe. Prowadziłem również przez rok czasu działalność gospodarczą w postaci spółki zajmującej się cateringiem dietetycznym dla klientów indywidualnych. Czyli różnego rodzaju zestawy kaloryczne, które były dobierane dla klientów. Byliśmy odpowiednikiem polskich firm typu Bodychef, Rukola Catering, Maczfit, Fit Eat, Sztuka jedzenia itp. Można by było wymieniać, gdyż w Polsce jest ich dużo. W samym Wrocławiu jest ich kilkadziesiąt.
Mała firma Polaczków 🙂
My na terenie Northampton, Wellingborough, Kettering, bo tam działaliśmy byliśmy jedną z dwóch firm. Jedną z dwóch – mam tutaj na myśli, że jakieś kilka miesięcy po naszym otwarciu powstała firma również stworzona przez polaków, trochę na wzór naszej działalności. Nie wiem czy podpatrzona cz mieli już taki plan wcześniej, to jest nieistotne. Chodzi o to, że na te kilkadziesiąt tysięcy ludzi byliśmy jedyną tego rodzaju opcją co również było sporym szokiem, ale jeżeli chodzi o prowadzenie działalności w Wielkiej Brytanii to wydaje mi się, że temu poświęcę zupełnie osobny odcinek.
W każdym razie wracając do tematu. Błogosławieństwo leżało w prostocie życia. Takiej codziennej prostocie, która skupiała się na rzeczach łatwych, przyziemnych. Zaczynając od kwestii finansowo-ekonomicznych, wypłat, stosunku zarobionych pieniędzy do wydatków, możliwości, które kryje płaca minimalna w stosunku tego co można zaoszczędzić i odłożyć do tego co można wykorzystać i przeznaczyć na jakikolwiek rozwój, rozrywkę, po prostu jak spożytkować resztę tych pieniędzy.
Dobre strony to nie wszystko.
Przekleństwem emigracja była ze względu na to że: po pierwsze.
Ja miałem, zresztą moja partnerka również, natomiast ona podchodzi do tego tematu zupełnie inaczej. Miałem i mam w Polsce rodzinę, rodziców, wszystkich znajomych i bliskich, którzy w pewien sposób na czas wyjazdu byli odsunięci, a właściwie ja byłem odsunięty od nich. Nie miałem z nimi zbyt dużego kontaktu. Ja wiem, że teraz pojawią się głosy w postaci takiej, że przecież jest Messenger, Skype, różnego rodzaju forma kontaktu, natomiast dobrze by było gdybyście uwierzyli mi na słowo przynajmniej.
To nie jest to samo co rozmowa z bliskim Ci człowiekiem. Potrafiłem rozmawiać z mamą co drugi dzień, czasami codziennie, ale to nie oddaje w żaden sposób rozmowy oraz tej bliskości bycia obok drugiego człowieka. Absolutnie i w żadnym wypadku, a przynajmniej dla mnie.
Ja zdaję sobie sprawę, że są ludzie, zresztą tam również spotkałem takich ludzi, którzy absolutnie nie tęsknili za Polską, mimo tego że, mieli tu rodziny, dzieci i majątek. Od mieszkań i domów po gospodarstwa. Ci ludzie nie mówili, nie wspominali i nie mieli w sobie grama tęsknoty. Ale to jakby każdy ma indywidualne podejście. Dla mnie pierwszym z problemów było to, że jestem daleko od jakichkolwiek znanych mi ludzi.
Sposób bycia.
Po drugie. Anglicy.
A właściwie Anglicy jako naród to ludzie, którzy żyją w specyficzny dla siebie sposób. Tutaj podam parę przykładów, z którymi ja się zetknąłem i które były w bardzo istotny sposób dla mnie odstraszające mnie od tej kultury. Przede wszystkim to, że żyją spokojnie, powoli. Można by powiedzieć, że trochę leniwie. Ja nie jestem za tego rodzaju podejściem do życia. Jestem daleki od tego rodzaju podejścia do życia. Przynajmniej na chwilę obecną i na czas kiedy byłem w Wielkiej Brytanii.
To znaczy, że nikomu się tam nie spieszy. Nikt za niczym nie goni. Co wynika przede wszystkim z tego, że nie trzeba za niczym gonić, dlatego że szeroko rozumiana ekonomia, którą rozumiem jako kwestie zatrudnienia, kwestie finansowe, kwestie cen i wydatków oraz potrzeb codziennych nie zmuszają do tego, aby za czymkolwiek gonić. Nie zmuszają do tego, aby się musieć o cokolwiek ścigać. A trochę można powiedzieć, że przynajmniej parę lat temu, a teraz może trochę mniej jesteśmy do tego przyzwyczajeni w Polsce.
Wielu osobom brakuje do pierwszego i nie tylko z powodów słabego zarządzania pieniędzmi, ale również z tak błahych powodów jak to, że ktoś nie zarabia wystarczająco, jak to że są różne sytuacje losowe, jak to że wydarzy się jakaś tragedia na którą nie mamy wpływu i nie jesteśmy przygotowani. Jest mnóstwo czynników, które przez lata doprowadziły nas do takiego momentu i takiego punktu, w którym w pewnym stopniu jesteśmy zmuszeni do tego biegu. Przynajmniej część, znacząca część społeczeństwa. I to jest ten podstawowy aspekt, to leniwe życie.
Dobra sytuacja zbiera swoje żniwo.
W momencie kiedy masz możliwość zakupu różnych rzeczy, kiedy możesz sobie pozwolić i nie masz teoretycznie żadnych ograniczeń, a tym bardziej finansowych takich na co dzień to, to bardzo rozleniwia. To sprawia, że nie zasuwasz, nie przyspieszasz. Nie zwiększasz standardów swojego życia tylko i wyłącznie przez to, że masz na tyle na tym podstawowym poziomie, że więcej Ci nie trzeba. I spora część ludzi których spotkałem i to nie tylko Anglików, ale także Polaków, Litwinów, Łotyszy różnego rodzaju narodowości, chyba tylko poza Hindusami. Bo wszyscy Hindusi których spotkałem byli niesamowicie pracowici.
O Hindusach słów kilka.
Taką anegdotą jest na przykład to, że kiedy pracowałem na magazynie pracowałem z jednym Hindusem, który posiadał kilka nieruchomości na wynajem, miał mnóstwo kasy, a do pracy jako zwykły szeregowy pracownik fizyczny przychodził tylko po to żeby nie siedzieć w domu. I z tego rodzaju podejściem Hindusów spotykałem się bardzo często. To byli, przynajmniej Ci których spotkałem, to byli Ci którzy zazwyczaj bardzo dobrze operowali gotówką natomiast nie było u nich tego pierwiastka lenistwa. Ale to może tylko i wyłącznie ja takich spotkałem, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej.
Nie jestem u siebie!
Kolejnymi aspektami które mógłbym określić jako przekleństwa dla mnie w Wielkiej Brytanii było między innymi to, że nie czułem się tam u siebie. To znaczy, miałem takie przeświadczenie zresztą aż do wyjazdu, że nawet jeżeli wróciłbym do Wielkiej Brytanii to ciągle czułbym się jak nie u siebie. Że jestem trochę w gościach. To znaczy, to nie jest mój kraj, nie wychowałem się tutaj, w tej kulturze, bardzo ciężko będzie mi się wpasować w pewnego rodzaju styl życia, tryb życia, sposób myślenia.
Wiem, że są ludzie którzy potrafią się dostosować, albo po dłuższym czasie spędzonym tam można do tego przywyknąć, natomiast w przypadku mojego charakteru jest to bardzo ciężkie. Bardzo ciężko było mi się asymilować w tym miejscu i to nie ze względu na to, że jestem kompletnym ignorantem, tylko ze względu na to, że nie czułem się aby cokolwiek tam było „moje”. I przez „moje” mam na myśli współgrające ze mną na przykład.
O czym nie rozmawiają emigranci.
To są rzeczy o których emigranci nie mówią. To są rzeczy których emigranci nie poruszają. Żaden z emigrantów mi znanych nie powiedział o tym, że tęskni się za rodziną. Nikt z mi znanych nie powiedział mi o tym, że czuje się wycofany, wyobcowany. Żaden z tych ludzi nie powiedział mi o tym, że przepłakał ileś tam czasu przez to, że jest nie na swojej ziemi, że nie czuje się u siebie.
O tym ludzie nie mówią. I wydaje mi się, że jest to bardzo mocno pomijany aspekt. I może być tak, że to tylko w moim przypadku tak było, natomiast jest to kwestia która absolutnie nie pozwalała mi na normalne życie. Można powiedzieć, że momentami mnie to przerastało, a wręcz użyłbym takiego stwierdzenia że, doprowadzało do szału. Takiego, że nie wiedziałem co ja tam robię.
Czas uciekać!
I było kilka, jak nie kilkadziesiąt takich sytuacji, że ja najzwyczajniej w świecie chciałem stamtąd uciekać. Mówiłem mojej kobiecie, że to jest najwyższy czas na to aby się spakować, kupić bilet na drugi dzień i wyjechać stamtąd nie myśląc o niczym. I to był trochę taki etap tragiczny. To znaczy, że to bardzo mnie emocjonalnie zrujnowało i nie mam tutaj na myśli jakiegokolwiek żalenia się tylko fajnie by było gdyby ktoś mnie o tych rzeczach poinformował. I ja zdaję sobie sprawę, że powinienem być przygotowany na tego rodzaju rzeczy.
Czy można być gotowym na wszystko?!
Tylko zwróćcie proszę uwagę na to, że na emigrację nie można się przygotować. Można być w pewnym stopniu otwartym, natomiast nie przygotowanym. Jak można się przygotować na coś, czego nigdy się nie doświadczyło? Ciężko jest się przygotować na potrącenie przez pijanego kierowcę. Można mieć na uwadze to, że pijani kierowcy jeżdżą po drogach i istnieje prawdopodobieństwo, że któryś z nich nas potrąci natomiast nie można się na to przygotować.
I dla osoby, która jedyny czas spędzony za granicą odbyła podczas przebiegnięcia pod szlabanem na przejściu granicznym. Wtedy z Czechami jeszcze kiedy nie było „otwartych” granic. Nie pamiętam, który to był rok. Nieistotne. Chodzi o to, że nigdy nie byłem za granicą i w wieku 25 lat wyjeżdżając na emigrację zarobkową nie byłem sobie w stanie wyobrazić tego co mnie czeka. W żadnym wypadku. Mogłem mieć ogólny zarys. Ale ten ogólny zarys, tak jak wspomniałem wcześniej był raczej piękny i kolorowy.
Co jeszcze trapi miejscowego głupka?
Czego jeszcze nie powiedzą Wam emigranci?
Nie powiedzą Wam na przykład o tym, że nie ważne jakiego rodzaju problemy Was trapią dzisiaj, z jakiego rodzaju problemami się borykacie wewnętrznie. Od nieśmiałości, kwestii lubienia samego siebie, braku sensu życia po kwestie ciężkich skrajnych przypadków np. depresji to nie ważne czy to będzie Polska, Azerbejdżan, Wielka Brytania, Niemcy, Chiny, Tajlandia czy jakikolwiek inny kraj na świecie, to zabieracie te problemy ze sobą.
To znaczy w wielkim prostym chłopskim skrócie, jeżeli jesteście słabi emocjonalnie w Polsce, to tak samo słabi emocjonalnie będziecie w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, czy gdziekolwiek indziej. Nikt o tym nie mówi, że jeśli ktoś jest najzwyczajniej w świecie idiotą w Polsce, to takim samym idiotą będzie za granicą. Jedną stroną jest to, że nikt o tym nie mówi, a drugą kwestią jest to, że niewiele osób to zauważa. To, że te wszystkie wewnętrzne ciężary i bagaż doświadczeń zabieramy ze sobą.
Może być zupełnie inaczej.
Oczywiście w mniejszym lub większym stopniu wyjazd za granicę może nas odblokować i rozwiązać pewne kwestie, natomiast w nowym miejscu lądujecie jako Ci sami ludzie, z tymi samymi wadami.
W momencie kiedy ja znalazłem się w Wielkiej Brytanii to miałem olbrzymi problem z tym, że ona była taka magiczna. To znaczy nawet jeżeli się tam pojawiłem, to pierwsze kilka tygodni, miesięcy było magiczne. Miałem przeświadczenie, że to naprawdę jest tego rodzaju miejsce, że to jest Idylla, w której się znaleźliśmy. I miejsce, które sprowadzi na nas po prostu cudowne życie.
Natomiast w momencie kiedy zacząłem grzebać i doszukiwać się odpowiedzi na pytania, które mnie nurtowały. Dlaczego nie ma pośpiechu, dlaczego większość rozwiązywania problemów i dyskusji kończy się zdaniem „that’s a good question!”, dlaczego mieszkają w starych domach itp. Zdałem sobie sprawę, że ja nigdy nie będę taki jak oni, nigdy nie będę myślał w taki sposób. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że nawet nie chciałem myśleć w podobny sposób. I to nie dlatego, że nie chcę się zmieniać tylko przez to, że to w ogóle nie było spójne ze mną.
Nie jestem jak oni.
I w momencie kiedy zdałem sobie sprawę, że trafiłem między angielskie wrony i nie będę krakał jak one, to angielską wroną nigdy nie będę i to nie jest miejsce dla mnie. A dodam również, że polską wroną w Anglii również być nie chciałem od samego początku. Dlatego, że już po samym przyjeździe dało się spostrzec takie polskie, ale nie tylko polskie enklawy emigrantów, które nawet będąc w takim kraju jak Wielka Brytania to zupełnie odklejali się od tej rzeczywistości. Po polsku żyli, po polsku imprezowali, bawili się, rozmawiali po polsku mimo tego, że byli w Anglii, a mi to nie pasowało.
Nie widzę sensu przebywania w miejscu za granicą, które jest inne od naszego i zachowywania się cały czas w taki sposób jakby to była Polska. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie widzę w tym sensu na dłuższą metę. I to był kolejny przełom, który mi pokazał, że ta emigracja to chyba nie był najrozsądniejszy pomysł. To znaczy wyjazd w kontekście zarobienia paru złotych jest jak najbardziej spoko, natomiast technicznie też trzeba to bardzo sensownie rozplanować, dlatego że w momencie kiedy masz do opłacenia rachunki, chciałbyś się poruszać swoim samochodem i nie nie biedować, to koszty życia wzrastają w dużym stopniu i wcale tak wiele nie można odłożyć tak wiele pieniędzy. Natomiast sam wyjazd zarobkowy to jest bardzo fajna rzecz. I to jest bardzo fajne przeżycie.
Piwot.
W międzyczasie trochę nam się zmieniały priorytety, a właściwie zapomnieliśmy o tych z którymi wyjeżdżaliśmy i tak jak wspomniałem, otworzyliśmy swoją firmę, byliśmy tam sporo czasu dłużej, przez jakiś czas „dryfowaliśmy” bez celu, i to też było bardzo zgubne i destrukcyjne emocjonalnie, przynajmniej dla mnie. W każdym razie. Jeżeli mamy dwie strony medalu, bo zawsze są dwie strony. I jest ta miła, przyjemna i pozytywna to musi być ta zła, nie do końca przyjemna i nie do końca ciekawa.
Tam jest jeszcze po drodze mnóstwo odcieni szarości. To trzeba przeżyć. To zderzenie z tym emigracyjnym życiem trzeba najzwyczajniej w świecie przeżyć. Zobaczyć jak się do tego ustosunkujemy, jak to widzimy. Nie twierdzę że emigracja jest ewidentnie zła albo ewidentnie dobra, więcej, powiedziałbym że nie można tego kategoryzować w tym sensie i ujęciu. Nie można moim zdaniem powiedzieć, że wyjazd za granicę, nieważne czy w kontekście zarobkowym czy na zasadzie przesiedlenia się gdziekolwiek jest albo ewidentnie złe albo ewidentnie dobre. Wszystko zależy od tego jak ktoś ten wyjazd odbiera i jaki pomysł na tą emigrację ma.
Odpowiedz sobie na zajebiście ważne pytanie…
Bardzo ważne wydaje mi się odpowiedź na pytanie „why”, czyli dlaczego chcesz wyjechać. Znajomość odpowiedzi daje bardzo dużo możliwości utrzymania właściwego kierunku będąc już na miejscu. To znaczy jeżeli ktoś wyjeżdża tylko i wyłącznie na zasadzie „a bo wyjadę”, to istnieje spore prawdopodobieństwo że napotka o wiele więcej trudności od osoby, która wyjechała z określonym celem i zaplanowała sobie coś w związku z emigracją.
Nie ważne czy to będą studia, nauka, pracy, przyczyny ekonomiczne, poznanie innej kultury czy jakikolwiek inny powód. To ta osoba która ma zaplanowaną drogę na emigracji i widzi jej cel bardzo jasny i klarowny i wszystkie aspekty życia podporządkowuje jemu, to będzie jej dużo łatwiej utrzymać się na fali i wdrożyć w to życie za granicą niż osobie, która tego planu i odpowiedzi na pytanie dlaczego nie ma.
Zbliżamy się do końca.
Powoli na koniec chciałbym powiedzieć, że może się zdarzyć tak, że to są tylko i wyłącznie moje obserwacje. To znaczy, ja sobie zdaję sprawę z tego, że za granicami są miliony Polaków i im się żyje świetnie. Chciałbym natomiast w pewien sposób nakreślić tą drugą stronę wyjazdu za granicę, ponieważ nie wydaje mi się że ludzie wyjeżdżający wiedzą wszystko, to znaczy wręcz przeciwnie, nie wiedzą zbyt wiele. Problem natomiast pojawia się w momencie kiedy jakieś główne aspekty nie są dla nich jasne.
Chciałbym przestrzec wszystkich wyjeżdżających również przed tym, że może się zdarzyć taka sytuacja, że to co wiecie albo to o czym słyszeliście będzie zgoła inne od tego co zastaniecie na miejscu. To znaczy, że Wasze wyobrażenia mogą być bardzo mocno sprzeczne z rzeczywistością. I o tym warto wiedzieć.
Naprawdę warto.
Chciałbym również powiedzieć, że warto wyjeżdżać. To znaczy, że jeżeli macie możliwość wyjazdu to naprawdę warto, nawet z czystej ciekawości, dla poznania siebie w innym otoczeniu. Trochę wyrwać się z takiego utartego schematu, którym żyjemy na co dzień, po to aby spróbować odnaleźć się w innej rzeczywistości. A nóż okaże się, że jest to rzeczywistość dużo bardziej sprzyjająca nam. Ja niestety się za granicą nie odnalazłem, a przynajmniej w Anglii. Na pewno jeszcze wyjadę gdzieś.
Po to aby poznać nowe miejsca, inną kulturę. To co wyniosłem z emigracji, to co chciałbym żeby każdy z emigracji wyniósł, to to, że ważne jest aby tego pobytu nie spieprzyć. To znaczy nie spieprzyć w takim rozumieniu, że choćby tak jak ja, czy pozostali ludzie z którymi rozmawiałem, którzy wrócili do kraju, żeby wyciągnąć wnioski i naukę. Nauczyć się trochę o sobie, być bacznym obserwatorem tej codzienności w której tam żyjemy i bacznym obserwatorem tej codzienności do której wracamy.
Po to aby nauczyć się o sobie czegoś nowego. Ja mam takie bardzo mocno przekonanie, że te prawie trzy lata za granicą dały mi dużo, dużo więcej doświadczenia i nauki niż kilkanaście lat świadomego życia wcześniej. Za granicą mam wrażenie że, dorasta się dużo szybciej, to znaczy dorasta, w tym takim pozytywnym tego słowa znaczeniu, a mianowicie, w momencie kiedy to życie musicie sobie ułożyć od podstaw, fundamentów, aż po zaawansowane kwestie i nie ma nikogo kto będzie tym drogowskazem, to może się okazać, że albo nagle zobaczycie zupełnie nowego siebie w świetnym i sprzyjającym środowisku, albo to że w pewien sposób dotychczasowo żyliście we właściwy sobie sposób.
Słowem końca.
Takie kluczowe zdanie tego podcastu to zdanie, że warto wyciągnąć naukę, nie ważne czy z emigracji czy z pracy, czy z prowadzenia działalności czy książek. Warto wyciągać naukę ze wszystkiego, a emigracja szczególnie przez doświadczenie może być świetnym źródłem do poznania samego siebie. Do poznania rzeczy które są zgodne z Wami, do poznania rzeczy które są absolutnie Wam przeciwne, do postaw z którymi się zgadzacie i do których Wam bliżej i do postaw które nie są dla Was wyznacznikami i absolutnie z tego typu zachowaniami nie chcecie się stykać. I to wydaje mi się taką klamrą zwieńczającą ten dzisiejszy podcast.
„Gdybym był magiem…”
Życzyłbym sobie na przyszłość i wszystkim Wam żeby plany które sobie zakładacie i nie ważne czy będzie to emigracja do Wielkiej Brytanii czy wyjazd na wycieczkę do Koszalina. Życzyłbym sobie i Wam aby każde doświadczenie, które napotykamy było przyczynkiem do rozważań nad tym co w swoim życiu warto jeszcze zmienić. I jak ułożyć tą swoją drogę aby finalnie gdzieś, któregoś ostatniego dnia naszego życia powiedzieć sobie, że to była piękna podróż. Że to był właściwy wybór, to była dobra decyzja i że absolutnie niczego nie żałujecie.
Jeżeli ten temat był dla Was ciekawy, inspirujący, chcielibyście podjąć jakąś dalszą dyskusję to zapraszam Was na mojego bloga www.poszukiwaniesensu.pl
Możecie mnie również po frazie poszukiwanie sensu znaleźć na Facebooku i Youtubie. Ja Wam bardzo serdecznie dziękuję za dzisiaj. Mam nadzieję, że to nie był stracony czas, wręcz przeciwnie. Ja nawet z dzisiejszego podcastu nauczyłem się i odświeżyłem sobie sporo rzeczy. To był pierwszy odcinek podcastu „Poszukiwanie sensu” dotyczący emigracji. Bardzo Wam wszystkim dziękuję za wysłuchanie.
Cześć i do następnego razu.
4 komentarze
Bardzo ciekawy i interesujący wpis 🙂 Zwrócił moja uwagę tym bardziej, ze dużo osób z mojej rodziny wyjeżdża za granicę za praca i prawdopodobnie od stycznia sama tak zrobię. Każdy medal ma dwie strony, trzeba to wiedzieć i być tego w pełni świadomym. To wszystko nie jest takie kolorowe i fajne jak na pierwszy rzut oka może się wydawać. Każda decyzja ma swoje skutki, konsekwencje mniej lub bardziej pozytywne i negatywne. Warto skupiać się na plusach ale minusy też są ważne.
Hej Karolino!
Emigrantów masyw sunie na zachód cały czas i nie ma się co na to obrażać, wręcz przeciwnie powinniśmy się cieszyć, że ludzie wyjeżdżają za granicę układać sobie życie i płacić podatki innemu państwu 😉 Mam nadzieję, że powiedzie Ci się. Mam również cichą nadzieję, że wiesz co robisz…
Pozdrawiam!
Zgadzam się z wieloma kwestiami, które tu poruszyłeś. Mieszkam w Szkocji póki co, ale zaczyna mi się „ulewać”. Po prostu już chyba dłużej nie mogę. Chciałabym, żeby wszyscy wiedzieli, że jeśli funkcjonujesz tu w pełni legalnie, wynajmujesz mieszkanie, opłacasz council tax, własną działalność, rachunki i inne opłaty to naprawdę można zapomnieć o oszczędnościach. Wielu znajomych zasuwa na czarno, lub siedzi na benefitach przepracowując przepisowe 16h/tydz. na legalu. Mi moja godność nie pozwala na pobieranie zasiłków, skoro mogę pracować. Nie wyobrażam sobie też wynajmowania pokoju kątem u kogoś, kto nawet nie zgłasza cię jako lodgera, więc generalnie jesteś dzikim lokatorem. Parskam śmiechem, jak widzę porady blogowe: wynajmuj box room (pokój bez okna nota bene), to tylko 400£ w Londynie. I wielu tak żyje. Jedzą meatball’e z Lidla, chleb tostowy, w weekend dzwonią na numer z ogłoszenia na fejsbukowej grupie dla Polonii po to by zamówić flaszkę lub fajki. Rozpaczliwie ciułają każdy grosz, by raz w roku polecieć znowu na Kanary, lub przyszpanowac kasą w rodzinnej miejscowości. Rzeczywistość jest zgoła inna i niezbyt pomyślna. Dla przykładu: jednosypialniane mieszkanie w Edynburgu- 650£ czynsz, 150£ counsil tax, ok. 80£ prąd i gaz, do tego trzeba dołożyć resztę opłat i wyżywienie. Zarobisz 1000-1200 na kontrakcie. Warto? Niech sobie każdy odpowie na to pytanie sam. Poza tym tu zawsze jest się obcym, o pracy lepszej niż fizyczna harówa można prawie zapomnieć jeśli nie masz układów. Jedyny plus to możliwość podszlifowania angielskiego i sprawdzenie własnej odporności. Nie jestem pesymistką, ale emigracja nauczyła mnie realnej oceny sytuacji. A atmosfera okołobrexitowa jedynie to przypięczotowała. Pozdrawiam!
Ciężko mi się odnieść do komentarza ze względu na sporą ilość danych, sytuacji i przykładów których nie mogę zweryfikować. Nie mniej, trafione w punkt odnośnie tematu emigracji.
Comments are closed.