Droga przez mękę.
Witaj, w tym wpisie chciałbym poruszyć temat jakim jest kryzys w naszym życiu. I mam tu na myśli konkretnie sytuacje, które sprawiają, że często decydujemy się na podjęcie jakiś działań lub nie decydujemy się celowo; właśnie w takich sytuacjach. Biorąc pod uwagę brak wpisów w zeszłym tygodniu oraz temat tego artykułu można wywnioskować, że dopadło mnie coś podobnego ostatnimi czasy. Nie było inaczej.
Spotkałem się z tak dużym oporem ze swojej strony w różnych kwestiach oraz niesamowitą ignorancją spraw bieżących. A wszystko zaczęło się jakoś 2 tygodnie temu, całkowicie niepozornie. Biorąc pod uwagę okoliczności zaistniałej sytuacji – nic nie zwiastowało tego co niedługo miało się wydarzyć.
Pieniądze, praca, czas wolny. A właściwie to tylko ostatnie.
Od powrotu do kraju biorę się za jakiekolwiek prace bez zdecydowania co dalej z moją karierą zawodową. Nie chciałem podejmować decyzji. Nie znałem odpowiedzi na pytanie – „co chcę robić po powrocie z emigracji?”. Miałem ogólną wizję, bez konkretnego planu. Bez jakichkolwiek sprecyzowanych kroków i działań. Najpierw poprzedni pracodawca, a właściwie menadżer restauracji poprosiła mnie o pomoc w zastąpieniu pracownika, a potem bez większych kłopotów i namysłu stwierdziłem, że najprostszą opcją na zarobek jest pomoc w firmie ojca. Zero problemów, zero myślenia. Wybrałem najłatwiejsze wyjście. Być może z myślą, że w „międzyczasie”, „jakoś to się ułoży”. To podejście „jakoś to będzie” ciągle mnie prześladuje. I mam wrażenie, że zawsze prowadzi w tarapaty.
Kryzys pojawił się w miarę spadku ilości potrzebnej pracy w firmie i naturalną koleją rzeczy przestałem pracować. Branża również niejako zwolniła z racji pory roku – ponieważ jest to branża budowlana. Wypadło sporo nieprzewidzianych wydatków, które były echem starych, źle podjętych decyzji i pojawiły się kłopoty finansowe. Mniejsze lub większe – w tym momencie nie były one aż tak znaczące. Ale były, co generowało stres i niezadowolenie. Siedziałem już parę dni w domu i nie zajmowałem się niczym oprócz siebie. Spotykałem się z ludźmi, spędzałem miło czas na oglądaniu zaległych seriali i filmów oraz czytaniu mnóstwa treści. Z każdym dniem pojawiał się coraz większy zgrzyt w mojej głowie. Coś jest nie tak. Nie pracuję, mam za dużo czasu wolnego, nie do końca idzie to w dobrą stronę.
Odwołałem swój udział w tej zabawie. Rynek pracy nie istnieje.
A przynajmniej dla mnie w obecnej sytuacji. Spora przerwa w karierze, własna firma i opieszałość w podejmowaniu decyzji co do moich dalszych zawodowych wojaży poskutkowała następującymi efektami. Zabrałem się za wysyłanie CV i poszukiwanie pracy online. Efekt był taki, że ponad 100 ogłoszeń, na które aplikowałem i 4 rozmowy kwalifikacyjne dają mi zatrważającą skuteczność na poziomie 4%. Myślę, że osoby w urzędzie pracy mają większą efektywność…
Dzień próbny w jednej z najlepszych restauracji na terenie Wrocławia upewnił mnie, że kocham gastronomię i jest to związek trwały, a nasz romans potrwa pewnie jeszcze długi czas. Ale jeżeli mam zajmować się tym zawodowo, to cała miłość gaśnie, a kuchnia wygląda jak pijana „sztuka” z dyskoteki w niedzielny poranek. Idąc za słowami piosenki znanego artysty rapującego o kobietach, które wracają po dyskotece, nad ranem, na czworaka uwalone w sztok. Tak mniej więcej wygląda dla mnie praca w gastronomii na poziomie zajmowania się nią zawodowo – traci cały swój urok, zęby, makijaż i majtki po drodze…
Pozostałe rozmowy poza jedną, na którą wybieram się dziś wyglądały jak próba przekupstwa idioty bez szkoły, aby pokornie wykonywał pracę, której nikt nie chce się podjąć. A może to realny obraz? hm. nie pomyślałem.
Podsumowanie.
Kryzys pracowniczo-finansowo-ekonomiczno-społeczno-rynkowo-pracowy uważam za żart. I to ja jestem puentą tego żartu. To znaczy nie mniej, nie więcej niż to, że tak mocno byłem przekonany o swojej świetności, że musiała nastąpić implozja tej pustej wydmuszki umysłowej. No i się przejechałem, po raz kolejny. Ale to nie koniec tej wycieczki po meandrach głupoty… 🙂
Na dalsze zwiedzanie zapraszam wkrótce.
Niemożność podjęcia decyzji.
Z powodu sporej ilości kwestii, w tym wyżej opisanych przygód radosnego młokosa w krainie pracy, pojawiło się również sporo dodatkowych rzeczy, które spowodowały kompletny paraliż decyzyjny. Często dzieje się tak, że kiedy ogrom spraw nas przytłacza to pojawia się efekt odsunięcia ich na dalszy tor ze względu braku sił na podjęcie jakiejkolwiek decyzji, co do jakiejkolwiek sprawy. Przynajmniej w moim przypadku. Napiszcie mi w komentarzach, czy również się z tym spotykacie, proszę! Prościej jest zrezygnować z podjęcia decyzji, niż zacząć się odkopywać z zaległości – norma. Najważniejsza wtedy wydaje się ucieczka. Czyli to co lubimy najbardziej. Czyli to co jest najlepszym rozwiązaniem. Przynajmniej na tamtą chwilę.
Nie jest to rozwiązanie najlepsze, a na pewno nie na dłuższą metę. Spraw będzie przybywać. Decyzji będzie coraz więcej do podjęcia. Kryzys będzie się powiększał.
Nieuchronnie.
Kiedy kryzys puka do drzwi?
Zdarza się, że to co jedni określają jako kryzys dla innych będzie błahostką. I jest to absolutnie zrozumiałe. Ale gdzie jest granica? Kiedy pojawia się to uczucie, że ewidentnie coś jest nie tak? Kiedy czujemy, że życie zaczyna ważyć więcej niż worek znaleziony przy jakimś małolacie podczas rutynowego przeszukania?
Każdy z nas ma indywidualny próg bólu. Każdy z nas inaczej reaguje na otaczającą nas rzeczywistość. I każdemu z nas można przypierd*lić mocniej lub słabiej, aby mógł to udźwignąć. Nie jesteśmy niezniszczalni jak Sylwester Stallone w 21 części „Rambo” lub w tytułowych „Niezniszczalnych”. Problem, przynajmniej w moim przypadku pojawia się tam gdzie pojawia się na siłowni. Czyli w momencie, kiedy już więcej nie jesteśmy w stanie udźwignąć. Kiedy kolejny kilogram, lub kolejna sprawa przelewa czarę wytrzymałości.
Tylko czy naprawdę aż tak długo trzeba na to czekać? Aby albo nic nie robić i popaść w poważne kłopoty, albo od razu wylać dziecko z kąpielą? Skąd te skrajności? Czy ma na to wpływ to, że jesteśmy nijako wychowani w „czarno-białym” świecie gdzie wszystko zdaje się być zero-jedynkowe?
Idę do psychologa.
Tak jak w śródtytule, tak robię. To dobry moment na konsultacje. Czy aby na pewno dostrzegam otaczający mnie świat takim jakim jest czy może to abstrakcyjna forma interpretacji. I nie, wizyta u psychologa to nic strasznego, uwłaczającego albo świadczącego o jakiejś słabości lub upośledzeniu. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się to oznaką dojrzałości i świadomości. Ale mogę równie dobrze być strasznie słaby, ułomny, upośledzony i szukający dobrej wymówki.
Problem pojawia się kiedy do osób trzecich, i to nie ważny czy psycholog, rodzice czy znajomi lub partnerka udajemy się po „podjęcie decyzji za nas”. Już bardzo dawno psychologowie różnej maści mówili o tym, że ludzie przychodzą do nich po poradę. Szukają kogoś kto podejmie decyzję za nich. Cały fenomen chyba nie w tym tkwi…
Legendarna już scena z filmu „Chłopaki nie płaczą” w której Laska mówił o tym, że warto odpowiedzieć sobie na ważne pytanie jest bardzo aktualna dla tego przykładu. To my sami musimy podjąć decyzję i zażegnać kryzys. To my musimy znaleźć najlepsze dla nas rozwiązania. Podjęcie decyzji przez kogoś innego jest prostsze, ale nigdy nie będzie naszą decyzją i to jest bezdyskusyjne. Słuchaj siebie, nawet jeżeli jest to najbardziej niewygodny głos i najbardziej ciężkie słowa jakie przyjdzie Ci usłyszeć w życiu.
Kryzys jako remedium na wszelkie bolączki.
Nie jestem pewien czy tak to wygląda. Często dostrzegam u siebie i u innych zmianę w życiu wywołaną przez kryzys. Podczas ciężkiej choroby, po śmierci kogoś bliskiego. Zazwyczaj podczas ciężkich i skrajnych sytuacji.
Skąd tak skrajne emocje w dążeniu do zmiany życia? Jeżeli w ogóle ona zachodzi?
Czy naprawdę potrzebujemy kryzysu do wykonania kroku naprzód?
Czy z każdego kryzysu da się wyjść?
Gdzie nasza neutralna siła?
Skąd ją brać?
Chciałbym również zachęcić Was do zapisu na newsletter. Jest to opcja, która pozwoli Wam otrzymać email z powiadomieniem kiedy pojawi się nowy wpis na blogu. Można to znaleźć na stronie głównej lub na podstronie Newsletter.
Tutaj umieszczam również link do strony/fanpage na Facebooku. Na którym również wrzucam informacje dotyczące postów i można tam trochę bardziej prywatnie podjąć różnego rodzaju dyskusje.
https://www.facebook.com/poszukiwaniesensu
A to link do kanału na YT, który został stworzony na potrzeby poszerzania możliwości projektu pt. Poszukiwanie sensu.
https://www.youtube.com/channel/UCX8ZkDNFYlesATHlaoK5OXA
Zapraszam Was do dyskusji w sekcji komentarzy pod tym artykułem, na fanapage’u.
Trzymajcie się, cześć!
b.