Oczekiwania w codzienności.
Oczekiwania, ufff, zmora mojego życia, ciągła walka z wiatrakami w kwestii tego jak mamy żyć. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że to temat, który dotyka każdego z nas. Oczywiście w różnej skali, raz mocniej, i aż do przesady. A raz tylko powierzchownie i nie zauważamy tego praktycznie w ogóle. Temat oczekiwań innych ludzi wobec nas samych jest o tyle ciężkim tematem, że podobnie jak każdy inny dotyczący układania sobie życia lub podejmowania życiowych decyzji nie dotyka tylko nas. Najczęściej, kiedy ja podejmuję jakieś decyzje, to chcąc nie chcąc odbijają się one rykoszetem na innych aspektach mojego życia.
Przykład z życia.
Prosty przykład – w momencie kiedy zrezygnowałem z picia alkoholu odpadło automatycznie uczęszczanie na dużą część imprez, na których alkohol jest spożywany. Część znajomych, która na te imprezy uczęszcza nie ma ze mną, a ja podobnie z nimi już żadnych tematów do dyskusji. Może wydawać się to zabawne lub tragiczne. Natomiast kiedy zdałem sobie sprawę siedząc na jednej z imprez na trzeźwo wśród zdrowo podchmielonych lub zaprawionych ostrą słowiańską wodą cudów, okazało się, że nie mogę nawet słuchać o czym Ci ludzie rozmawiają. Gdyż jest to jakiś bełkot, lub w skrajnych przypadkach totalne bzdury. I żeby była jasność, nie mówię o sposobie wysławiania się przez tych ludzi, a o treści, tezach, opowieściach i twierdzeniach oraz przekonaniach.
Serio – podobną rzecz zauważył mój serdeczny znajomy, kiedy siedzi na trzeźwo z grupą znajomych, która jest wokół niego od lat. To po części dalsza rodzina i znajomi „od szkolnej ławki. Nie da się słuchać tego, o czym mówią. Może nie jest to najlepszy przykład, ale świetnie obrazuje to o czym powiedziałem.
Życie nie kręci się wokół imprez.
Podobnie było ze sportem/zdrowym trybem życia. Sportowcy, a raczej ludzie aktywni (tzn. spędzający czas poza domem) doskonale zdają sobie sprawę i wiedzą, że uprawianie jakiejkolwiek aktywności fizycznej to nie 5 minut. Do tego najczęściej kiedy mamy już czas po wszystkich zajęciach lub przed nimi – wieczór, poranek wczesny, po pracy itd. Kiedy ja wychodzę na rower, społeczność wokół mnie pije drugie lub trzecie piwo po pracy lub grillują w piątkowy wieczór. Kiedy szykuje sobie jedzenie na następny dzień lub dwa, albo jadę po zakupy (które robię zawsze wieczorową porą w weekendy lub piątek) moi rówieśnicy imprezują. Oczywiście jest to pewnego rodzaju generalizacja, ale tylko na potrzeby przedstawienia tego, że pewne decyzje i wybory mają dużo większe oddziaływanie na nasze aspekty życia niż nam się zwyczajowo zdaje.
Od razu naprostuję niezrozumienie lub zdziwienie, które się może pojawić – idąc pobiegać lub na rower nie zaglądam do sąsiadów/kolegów i nie monitoruję co robią konkretnie, natomiast jeżeli ktoś nie robi czegoś aktywnie i nie istnieje w aktywnej społeczności biegaczy, ludzi fitness, rowerzystów, kajakarzy czy kogokolwiek innego i nie jest super-szczęśliwym milionerem to istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że raczej swój czas spędza w nieaktywny sposób. Dodatkowym poparciem tej tezy w moim przypadku jest to, że zdarza się odmówić mi jakiegoś zaproszenia ze względów na to, że pragnę robić coś innego.
Do rzeczy!
Co za nudny i przydługawy wstęp można sobie pomyśleć, choć na dobrą sprawę po to rozpisałem to tak szczegółowo aby uświadomić Wam, że świat nie jest czarno biały; ma wiele odcieni szarości, a każda sytuacja, która ma w sobie najmniejszą część zmiany jakiegokolwiek zachowania powoduje, że nasze życie idzie w innym kierunku, w którym nie do końca po drodze może być ze zdaniem innych (bliskich, partnera, partnerki, przyjaciół, znajomych itp).
Bo kto wyobraża sobie taką oto sytuację – środowisko nazwijmy je na potrzeby tego artykułu średnio-społecznie-niewymagające i wśród tych wszystkich ludzi skupionych w tej grupie pojawia się ktoś kto marzy od najmłodszych świadomych lat życia o prowadzeniu własnej firmy. Czego może taka osoba spodziewać się ze środowiska, w którym żyje? Jakiego rodzaju wsparcie i na jakim poziomie rozmowy mogą odbywać się z tą bardziej ambitną osobą? Co powiedzą jej rodzice czy dziadkowie, którzy przepracowali 40 lat na etacie w jednej firmie? Czym skończy się współpraca przy firmie z partnerem/partnerką, który/a takich aspiracji nie ma?
Moje doświadczenia.
W moim przypadku poza środowiskiem skończyło się to ruiną. Mówię poza środowiskiem, gdyż moje wąskie grono bliskich mi osób wspierało mnie z całego serca. Pchało do celu jak tylko mogło, zamiast wybijać mi z głowy ten „szaleńczy plan”. Dodam, że dwoje z nich nie wspierało mnie z biznesowo-ekonomicznych aspektów, ponieważ sami nie mieli takich planów i aspiracji. Przynajmniej w tamtym czasie. Pozostała trójka to ludzie dużo mądrzejsi i inteligentniejsi w aspektach biznesowych i finansowych ode mnie, na czele z moją partnerką, którzy wiedzieli, że pomysł jest dobry i to, plus serce na dłoni całą piątkę popchnęło do przekonania mnie, że otworzenie pierwszej w życiu firmy poza granicami kraju w dość nie cackającej się z przedsiębiorcami branży jaką jest gastronomia to dobry pomysł.
W moim przypadku, moje otoczenie mi sprzyjało. Ludzie mi bliscy wręcz oczekiwali ode mnie podjęcia przez mnie, de facto mojej decyzji, ale nie zawsze jest z górki.
Nie każdy ma fart!
Nie każdy ma ludzi, przyjaciół, rodzinę, która popchnie go i powie zrób, działaj. Z moimi rodzicami i dziadkami nie było już tak łatwo – a właściwie z mamą i babcią. Dziadek zawsze we mnie wierzył i bez zastanowienia popierał wszystkie moje decyzje, a ojciec to urodzony przedsiębiorca-specjalista, kilkanaście swoich biznesów, kilkanaście lat doświadczenia we wszystkich z tych bytów również pozwoliło mu spojrzeć na te wszystkie moje marzenia z perspektywy mnie.
Żeńska część mojej najbliższej rodziny – wspomniana babcia i mama, z którymi zżyty jestem niesamowicie były absolutnie przeciwne. Od samych początków były na nie. I to nie tylko z powodów obaw o moją osobę. Z przyczyn dużo bardziej egoistycznych, takich jak chęć abym znalazł stałą pracę i się zaczął budować lub kupił mieszkanie. Żeby zorganizować za jakiś czas ślub, wesele i przywozić wnuki do zabawy w tej szarej jak mydło codzienności. Tak było przez około rok – tyle prowadziliśmy swoją działalność na Wyspach w postaci cateringu dietetycznego. O powodach zamknięcia firmy i jej wynikach oraz o całym aspekcie biznesowym napiszę co najmniej kilkanaście artykułów, ale na chwilę obecną to pominę.
Chodzi tu tylko i wyłącznie o to, że te niespełnione oczekiwania przez bardzo długi czas ciągnęły się za mną jak upiór. Upiór, który nachodził mnie w najmniej oczekiwanych momentach i wyskakiwał z szafy, żeby mnie przestraszyć wtedy kiedy najmniej byłem na to przygotowany. To jeszcze bardziej potęgowało poczucie niekompatybilności i rozbicia wewnętrznego.
Może oczekiwania wyglądają inaczej niż nam się wydaje?
Dlaczego o tym mówię? Ponieważ zauważyłem, że problemy z którymi się mierzymy moim zdaniem, i przynajmniej w moim przypadku i moich najbliższych wiążą się w dużej mierze z niespójnością nas samych wobec otaczającego nas świata i ludzi. Nie wiem, ale może ktoś z Was doświadczył tego na własnej skórze, że rodzice lub krąg znajomych popychali Was do jakiegoś zadania, lub w jakimś kierunku życiowym. Wy to robiliście, robiliście, robiliście, a po paru latach; o zgrozo, przychodzi taka refleksja – po co mi było to wszystko skoro to nie jest moje? To nie ja marzyłem żeby być lekarzem, prawnikiem, skończyć studia, kupić mieszkanie, ożenić się lub wyjść za mąż, mieć dzieci itp. Dlaczego nie żyjemy swoim życiem? Być może z tak błahych powodów, jak to, że w naszej kulturze coś uznaje się za normę? Pewne zachowania są swoistym standardem w naszej kulturze? Czy naprawdę rodzimy się po to aby wykonywać czyjś plan?
Może pora powiedzieć dość?
Realizować, niezrealizowane pasje rodziców o grze na instrumencie, balecie, albo Bóg jeden wie co jeszcze?! Skąd bierze się w nas samych brak oporu przed powiedzeniem STOP, dwa magiczne słowa – ZAMKNIJ SIĘ. Nie podejmuj za mnie decyzji, nie neguj, przestań układać „moje życiowe puzzle” po swojemu! U mnie objawiało się to poczuciem zranienia drugiej osoby, niewyobrażalnego zranienia i krzywdy, (oczywiście nie fizycznej), swoistego zawodu w oczach najbliższych. Do tego poziomu potrafiłem się nakręcić, że wydawało mi się, że to wszyscy dookoła mają rację, że to ja jestem w błędzie i nie da się żyć inaczej, że trzeba robić tak jak ktoś nam powie, szczególnie kiedy mówią to najbliższe osoby, ale takie myślenie było do czasu…
Do czasu kiedy świadomie spojrzałem na pewne sprawy. Od kilku miesięcy bardzo uważnie i z olbrzymią zadumą przyglądam się relacji i temu co mówi mój dziadek. Umiera on na nieuleczalną chorobę. Powiedział mi kiedyś, że z życia trzeba wyciskać tyle ile się da. Myślę, że kiedyś zabraknie przyjaciół, rodziny i bliskich, żony lub męża w życiu każdego z nas. Nie będziemy mieli wtedy po 15 czy 20 lat, i zostaniemy sami. Sami z tymi wszystkimi planami, pomysłami, marzeniami innych i nawet nie będzie miał kto nas do tego ciągle namawiać i cisnąć. Jeżeli wiemy, że kiedyś te wszystkie oczekiwania najbliższych się skończą i nie pozostanie oprócz wyrytych w głowie chwil kłótni o to i wkurzenia na wszystko nic, ani nikt to dlaczego nie pozbyć się tych oczekiwań już dziś?
Nie podejmuj pochopnych decyzji!
Nie mówię, że trzeba zerwać kontakty z rodziną czy przyjaciółmi. Ale może to właśnie da nam w końcu spokój ducha i uśmiech, który od lat się nie pojawia. Jesteśmy przyciśnięci i wkur*ieni, że ciągle ktoś, coś od nas chce? Wiem, że nie jest to powszechne podejście do tematu i nikogo nie namawiam do odcięcia się od osób, które w pewien sposób próbują nami sterować, ale może warto zacząć od rozmowy. Może od przedstawienia naszego punktu widzenia? Może trzeba być ignorantem i egoistą w kwestii swojego życia – u mnie akurat to przynosi ukojenie i pozwala mi realizować moje plany. Jeżeli spojrzymy na linię czasu naszego życia i zamiast przystanków naszego szczęścia i zadowolenia widzimy cudze drogowskazy i nakazy to nie jest dobrze. Na końcu tej drogi jest koniec. Nie ma new game, ani restart. To może warto pomyśleć o sobie, nawet za najwyższą cenę jaką przyjdzie nam za to zapłacić…