Jak wygląda rynek pracy?
„Każda praca jest dobra, o ile jest dobrze wykonywana.”
Witajcie, z racji moich obecnych poszukiwań pracy pomyślałem, że to dobry temat do dyskusji. Można o nim gadać i gadać. Tak zresztą robi sporo osób, kiedy tylko nie jest w pracy, lub zaraz po tym jak usiądzie kończąc ją w „piąteczek”. Z której strony na nią nie spojrzeć, to w etatowym wymiarze zajmuje mniej więcej 1/3 życia. To sporo. Po powrocie z emigracji słyszałem sporo informacji o tym jak rynek się zmienił, jak wiele rzeczy poszło do przodu. Rynek? Do przodu? Nie wiem zbytnio gdzie tej zmiany się dopatrywać. Czy jest to zmiana kilkuset złotych w miesięcznej wypłacie przeciętnego Kowalskiego? A może jest to zmiana dotycząca ilości ciężko pracujących przyjaciół znad Dniepru? Ok, te kilkaset złotych to sporo, a oni serio pracują ciężko.
Tak wygląda ilość ogłoszeń o pracę dodanych w przeciągu ostatnich 24 godzin na portalu Pracuj.pl we Wrocławiu. W podobnych liczbach oscylują pozostałe dni tygodnia. Z mniejszymi lub większymi przerwami w okresie weekendów. To przynajmniej obraz z ostatnich 2-3 miesięcy. Dodatkowo kilkadziesiąt do kilkuset ogłoszeń na pozostałych portalach ogłoszeniowych. Co można na pewno powiedzieć o obecnym rynku pracy? To, że istnieje i ma się dobrze. Na pewno ma się dobrze pod kątem tego, że potrzebuje pracowników. I ci pracownicy są… Gdzieś na pewno są. Może jeszcze nie uświadomili sobie, że są, ale na pewno są już blisko i praca na nich czeka.
Czy to faktycznie rynek pracownika?
To określenie słyszałem już kilka lat temu. Powiem szczerze, że nie podejmuje się definiowania oraz interpretacji tego określenia. Moim zdaniem jest użyte w niewłaściwy sposób mówiąc o rynku pracy, a na pewno błędnie odczytywane przez sporą część ludzi. Przynajmniej w mojej ocenie. Dlaczego tak uważam? Ponieważ największym serwisem na którym pracodawcy poszukują pracowników nie są BEZROBOTNI.PL albo BARANBEZSZKOLYSZUKASTANOWISKAPREZESA.COM. Mimo wszystko portale ogłoszeniowe są „zalane” praktycznie w całości ogłoszeniami pracodawców, którzy poszukują pracowników, ale nie na kolanach z błagalnym wzrokiem. Według SimilarWeb powyższy portal z ogłoszeniami ma ponad 14 milionów wejść w przeciągu ostatniego pół roku czyli niewiele mniej niż 2,4 miliona wejść miesięcznie. No faktycznie, można powiedzieć rynek pracownika.
Praca i rynek pracy. Moja ostatnia obserwacja.
Nie nabijam się z tego określenia. Nie nabijam się również z rynku pracy, wręcz przeciwnie. Uważam, że to dobrze o nas świadczy, że nie mamy bezrobocia, a właściwie rąk do pracy brakuje. Jak wspomniałem wcześniej sam poszukuję pracy i dostrzegam pewne mechanizmy i zachowania, które wprawiają mnie w osłupienie. Tak samo pozytywne jak i negatywne. Mianowicie. Dalej spora część ludzi wysyła masowo CV za pomocą portali ogłoszeniowych. Ba, sam tak robiłem! Nie wiem czy to ma sens na dłuższą metę ze względu na długofalową relacje z pracodawcą i na nasze oczekiwania względem miejsca pracy, ale o tym później. Kolejna rzecz to wysyp bardzo, ale to bardzo wysoko wyspecjalizowanych stanowisk pracy, czego chyba jeszcze 7-8 lat temu nie było, a na pewno nie w takiej skali. Jeżeli się mylę to mnie poprawcie. To znaczy więcej jest pracy dla specjalistów najwyższego stopnia niż dla wiejskich przygłupów jak ja.
Trochę boli mnie to, że ciągle ukrywamy zarobki, biorąc pod uwagę naszych sąsiadów oraz inne wysoko rozwinięte kraje, ale rozumiem, że zyskujemy parę złotych na tym poprzez zasadę konkurencyjności – chodź nie wiem czy globalnie gra jest warta świeczki… Pieprzone zarobki brutto! „co to k*rwa jest?!?!” cytując klasyczny polski mem. Czas na stary słaby dowcip. Podawanie zarobków brutto to jak podawanie długości penisa wraz z kręgosłupem.
Śmiechłem.
Koniec żartu.
Frustracja nie bierze się znikąd.
Praca sama w sobie jest bardzo ważna. To znaczy owszem jest sporo ludzi, którym się pracować nie chce z różnych powodów, ale niewiele z tym zrobimy. Ten Typ Mes nawijał już dawno o tym w kawałku „Trze’a było„. Polecam. Zresztą jak i całą płytę „Trzeba było zostać dresiarzem„. Rozumiem, że ludzi „nie stać” w wielu sytuacjach na pracę za najniższą możliwą płacę. Rozumiem też tych w białych skarpetach i klapkach. Oczywiście za takimi kwestiami jak niskie zarobki idzie jak cień kwestia kosztów pracodawcy, podatki, składki i dodatki z tytułu ulg, opłat i akcyzy oraz doliczenia, odliczenia, koszty i finalnie nic z tego nie wynika. Wydaje mi się jednak, że problem leży gdzie indziej, ale to tylko ja mogę być tak skrzywiony.
Czy nie wydaje Wam się, że pracodawca żeby zapłacić pracownikowi więcej lub w ogóle to musi zarobić pieniądze? A żeby zarobić pieniądze, pracownik musi wykonać pracę, która te pieniądze przyniesie. No chyba, że to tak nie działa i jestem w błędzie. A pieniądze wyjmujemy ze ściany z nazwą banku jak to tłumaczą 16 letnie mamy swoim kochanym różowym szkrabom. Na to, że pracodawca ponosi dodatkowo koszty z tytułu zatrudnienia można byłoby przymknąć oko. Sam wybrał przedsiębiorczość, zgodził się na warunki – jego sprawa.
Natomiast…
…z drugiej strony „barykady” mamy sfrustrowanych pracowników. Kradnących, oszukujących, olewających obowiązki, kłamiących w żywe oczy, a dodatkowo z idącym w krok za czerwonym kolorem podejściem, że czy się stoi czy się leży 2100 brutto się należy. A nawet i więcej! Celowo przejaskrawiam, ale idę o zakład, że patologię ma każdej pracy zakład. Podwójne znaczenie, podwójna przenośnia. Wirujące metafory. A to dopiero rozbieg na tej bieżni żartów i humoru.
No właśnie – dalej nie biegam. Coś z tym trzeba zrobić. tak już sobie powtarzam od miesiąca.
Tych patologii jest dużo więcej niż nam się wydaje, a można byłoby zbudować osobny blog, który opisujący je miał artykułów na minimum kilka lat wstecz. Postarajmy się jedynie na tę chwilę uchwycić, że praca to nie tylko umowa o pracę, elastyczne godziny, lider w branży jako pracodawca, dodatki socjalne i 100% wołowiny jak przedstawia pewna sieć fast foodów.
Wygórowane ambicje i nierealne oczekiwania.
Sam takie posiadam i zdaję sobie sprawę, że towarzyszy mi w tym spora część społeczeństwa. Chociaż ostatnio obrażałem większość… najwyżej usunę tamten wpis i się wmówi, że nie było. Wszyscy mamy jakieś ambicje. Praca w tym aspekcie nie zmienia zbyt wiele. To znaczy praca sama w sobie jakichś ambicji również wymaga. Nawet jeżeli to tylko ambicja napić się piwka w słoneczny dzień kopiąc rowy. Nie można tego oceniać. To znaczy można, i aż się ciśnie na usta, ale Pan Osioł patrzy i nie mogę.
Wydaje mi się, że w tych ambicjach trochę mimo wszystko nas ponosi. Chcemy dobrej pracy, wysokich wynagrodzeń, samochodu służbowego, asystentki, sekretarza (w zależności od tego, kto do kogo bardziej CIĄGNIE; seksistowski i homofobiczny żart w 41 znakach, wyrabiam się), dodatkowo pracy zdalnej, służbowego mieszkania, lunchu, brunchu, meetingów, udziału w zyskach firmy i jeszcze 37 rzeczy, których nie chce mi się wymieniać, a dopiero wyszliśmy z liceum, albo obroniliśmy pracę licencjacką. Nie twierdzę, że wszyscy tak robią, ale sporo Was gagatków jest, ze mną zresztą na czele! I to bez matury!
Poważnie. Naprawdę warto się zastanowić jaką wartość ze sobą niesiemy, a czego oczekujemy. Czego szuka pracodawca, a co my jesteśmy w stanie zaoferować. Żeby była jasność, ja naprawdę chciałbym żeby każdy zarabiał tyle ile chce. Ale za tym musi iść wartość i finalnie pieniądze zarobione dla firmy. Po to, aby później Tobie mój Drogi czytelniku można było te miliony dolców zapłacić. Wiem, że pracodawcy nie są święci, wiem, że zachowują się chamsko i też mają swoje za uszami. Ale na pewno nie dam sobie wmówić, że nie doceniają pracowników, którzy faktycznie przynoszą firmie pieniądze.
Ufff…
To dopiero połowa skryptu na ten artykuł, a już czuję, że jest ciut za długi. Poszatkujmy go zatem na kilka część jak to miało miejsce w przypadku na przykład tego, tego i tego. Do następnego wpisu!