Jak rozumiałem sukces kiedyś?
Sukces to coś niemierzalnego dla ogółu społeczeństwa. Każdy ma inne spojrzenie na tę kwestię. Każdy z nas inaczej rozumie coś co ukrywa się pod pojęciem sukces. Tylko co to właściwie znaczy? Sukces to w dużym uproszczeniu mieć to co się chce lub ewentualnie być w miejscu w którym się pragnie być. I dokładnie w ten sam sposób ja rozumiałem to przez długi czas. Zarabianie kwoty kilkunastu tysięcy, spłata kilkudziesięciu tysięcy długów, kariera zawodowa na stanowisku trenera, cudowny związek i święty spokój.
Te rzeczy z grubsza definiowały to co uważałem za sukces. Ten szeroko rozumiany, ale dla mnie. Przynajmniej do całkiem niedawna. Nie wspominam już o takich kwestiach jak bieganie, wycieczki czy zrzucanie wagi. Wszystkie te rzeczy przez dotychczasowe życie towarzyszyły mi jako pewnego rodzaju plan na życie. Byłe swego rodzaju drogowskazami i bardzo precyzyjnie określały to co chcę osiągnąć i w jakim wymiarze. Pisałem nawet sporo o tym w tym wpisie. A no tak… Była jeszcze druga część. Dotychczas wszystko szło lepiej lub gorzej według założonego planu. Pojawiały się co jakiś czas chwile zwątpienia i niepewności, ale to nie umniejszało osiąganym rezultatom. Do czasu…
No to jak to jest z tym sukcesem?
Każdy z nas ma w pewien sposób ukształtowany sposób na życie. Nie podlega on niczyjej ocenie pod kątem słuszności. Każdy ma jakieś swoje określone poziomy do osiągnięcia i realizacji. I to one w dużej mierze narobiły mi kłopotów, a dodatkowo stały się przyczyną bacznych obserwacji mojej głupoty i prostolinijności.
„Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie, a przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem. „Piasku mniej – nosić lżej!” Cieszy się głuptasek. Do domu wrócił, worek zrzucił, ale gdzie ten piasek?…” To chyba dobry opis idiotyzmu, który popełniałem. Brak uwagi i skupienie na odległych lub mniej odległych celach, które sobie stawiałem doprowadziło do sytuacji w której jak robot wykonywałem kolejne punkty planu nie zważając na to co robię. Co było dobre, ale do czasu.
Dlaczego chociaż mam wszystko co chciałem wciąż jestem nieszczęśliwy?
Zaczęło się od odchudzania. Ważyłem sporo, bo 96 kilogramów przy wzroście 1,79 m. Bardzo chciałem zrzucić prawie 20 kg. Dokładnie na tym kończyło się pragnienie. Samo zrzucenie wagi. I nie było w tym nic trudnego jak widać na załączonym obrazku.
Potem pojawiły się kwestie finansów, pracy itp… Wszystkie realizowałem skrupulatnie z lepszymi lub gorszymi efektami, ale zazwyczaj były one mocno zbliżone do tego czego oczekiwałem. No to skąd do cholery ciągłe poczucie beznadziejności i brak radości trwającej dłużej niż kilka lub kilkanaście dni. Za każdym razem ustawiałem poprzeczkę wysoko. Każdorazowo skupiałem się na rzeczach ważnych dla mnie. W każdym aspekcie starałem się o to, aby perfekcyjnie sformułować i nakreślić to czego chcę. A wszystkie zrealizowane cele i plany po ich zakończeniu trafiały do worka z napisem: to już zrobiłem i nie jest nic warte. Odhaczone. Można iść dalej, dalej można wyznaczać kolejny cel.
W miarę upływu czasu i kolejnych punktów poczucie braku sensu było coraz większe, a radość z realizacji była proporcjonalnie mniejsza. Aż do momentu kiedy w najgorszym momencie nie cieszyły mnie nawet tak dobre działania jak spłacenie 16 tysięcy długów w 3 miesiące.
Co się zmieniło?
W zasadzie to niewiele. To znaczy wciąż zależy mi na pewnych obszarach życia w takim samym stopniu jak kiedyś. Dalej uważam, że planowanie ma sens i lepiej mieć słaby plan niż żaden. Z jedną małą różnicą… Teraz nie mam w głowie żadnego konkretnego oczekiwania co do stawianych sobie planów. I to jest jedyna rzecz, która uwolniła, a w zasadzie zaczęła mnie uwalniać od mojego koszmaru. Zdaję sobie sprawę, że są ludzie, którzy jak maszyny realizują działanie za działaniem i to tylko zwiększa ich moce napędowe oraz sprawia, że chcą realizować kolejne rzeczy. Długo nie zdawałem sobie sprawy, że można inaczej. Byłem przekonany, że to jedyna droga do radości i szczęścia. Teraz wiem, że można również iść i cieszyć się drogą do upragnionych celów. Pod warunkiem, że idziemy w stronę rzeczy dla nas ważnych. I wtedy może liczyć się droga, a nie to gdzie dojdziemy i co osiągniemy.
Jak stać się mistrzem w tym co się robi?
Nie mam bladego pojęcia czy jest droga inna niż praktyka, ciężka rzemieślnicza praca bez żadnych oczekiwań wobec niej oraz wobec siebie. Mam to olbrzymie szczęście, że w gronie moich serdecznych bliskich mi osób mam dwójkę ludzi wyjątkowo uzdolnionych w swoich dziedzinach osiągających niebotyczne efekty pracy oraz będących zadowolonymi ze swojego życia. Zapytałem ich, na czym opiera się tajemnica ich efektów. Oboje zgodnie opowiedzieli o tym, że cały sukces i zadowolenie bierze się z ciężkiej pracy oraz braku oczekiwań, żadne z nich nie ma górnej granicy swojego fachu, nie ma żadnej ściany, która będzie końcem i poziomem nie do przeskoczenia. Żadne z nich nie stawia sobie określonych poziomów, które będą oznaczać, że są ekspertami i więcej już nie można osiągnąć. Dodatkowo, każde z nich działa na zasadzie chęci zadowolenia z siebie. Nie interesuje ich zdanie osób trzecich. Robią to co uważają za dobre dla siebie.
Przebłysk geniuszu.
Jakiś czas temu analizując swoją karierę zawodową dostrzegłem pewną anomalię. Najbardziej ze wszystkich wykonywanych ze mnie prac satysfakcjonowała mnie praca trenera w jednej z Wrocławskich firm zajmujących się szeroko rozumianym odzyskiwaniem należności. Długo nie mogłem zrozumieć dlaczego to było takie ciekawe i pasjonujące dla mnie. Wydawało mi się, że to może moje predyspozycje lub wiedza, albo umiejętności. Teraz powiedziałbym, że to była kwestia właśnie powyższego podejścia. Nie stawiałem tam sobie żadnych oczekiwań i cieszyłem się każdym dniem tej pracy. Każde spotkanie z handlowcem to było święto. Każda rozmowa, każde szkolenie to swego rodzaju nowe przeżycie, które sprawiało mi olbrzymią frajdę.
To chyba to podejście, które stosowałem absolutnie podświadomie sprawiało, że czułem się tak dobrze. Dodatkowo mogłem wtedy i teraz powiedzieć, że to nie była dla mnie praca. To znaczy każdy z dni spędzonych tam jako szkoleniowiec to czysta zabawa i wielka frajda. Olbrzymia satysfakcja z każdej minuty spędzonej na tym stanowisku. Ale minęło parę lat, a dopiero sobie to uświadomiłem. 😉
Fiksacja społeczeństwa.
Nie wydaje mi się, żeby wiele rzeczy poza czynnikami zewnętrznymi powodowało, że jesteśmy zapatrzeni na to aby osiągnąć sukces. Spora część świata dzisiejszego wręcz krzyczy, że musisz mieć rzecz X. Trzeba robić rzecz Y. A cele i plany muszą być SMART, i nie jak mały miejski piździk, tylko olbrzymie, osadzone na linii czasu. A jak masz jaja, to cele muszą być SMARTER, a jak nie to nic nie znaczysz. Pewnie w tym szaleństwie jest metoda. I zapewne wielu ludzi się w tym odnajduje. A na pewno na tego rodzaju zewnętrzne czynniki nie ma co się obrażać.
To normalne, że tak się dzieje. „Świat poszedł do przodu. Pojawiły się komputery, amfetamina, samoloty…” i będzie się działo tak dalej, a na pewno nacisk na osiąganie przeróżnych pułapów życia, kariery, finansów będzie rósł, a nie spadał. Pytanie tylko, czy w drodze po garniec pełen złota na koniec tęczy widzisz i cieszysz się tęczą?
Liczy się droga.
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że sztuką nie jest dojść, a iść. I w tym szaleństwie też jest sposób na życie. Dwie zupełnie odmienne od siebie wizje łączy jedno – droga. Nie ważne czy cieszysz się każdym dniem i realizacją swoich planów, czy tylko odhaczasz kolejne punkty na liście zadań. W jednym i drugim przypadku po sukces idziesz drogą. A to czy będziesz jak Grześ czy jak Gates to zupełnie inna para Kubotów.
Dobrze jest iść, a na pewno jeszcze lepiej we właściwym sobie kierunku. A Wy? Która metoda sprawia Wam większą satysfakcję? Skupianie się na celu czy skupianie się na pojedynczych krokach? A może macie inną?
Czy to naprawdę ważne co osiągamy?
Cytując klasyka. „To wszystko chuj. Jak dla mnie najważniejsze to pamiętać kim się jest, i co się robi…” Czego najserdeczniej Wam życzę. 🙂
Chciałbym również zachęcić Was do zapisu na newsletter. Jest to opcja, która pozwoli Wam otrzymać email z powiadomieniem kiedy pojawi się nowy wpis na blogu. Można to znaleźć na stronie głównej lub na podstronie Newsletter.
Tutaj umieszczam również link do strony/fanpage na Facebooku. Na którym również wrzucam informacje dotyczące postów i można tam trochę bardziej prywatnie podjąć różnego rodzaju dyskusje.
https://www.facebook.com/poszukiwaniesensu
A to link do kanału na YT, który został stworzony na potrzeby poszerzania możliwości projektu pt. Poszukiwanie sensu.
https://www.youtube.com/channel/UCX8ZkDNFYlesATHlaoK5OXA
Zapraszam Was do dyskusji w sekcji komentarzy pod tym artykułem, na fanapage’u.
Trzymajcie się, cześć!
b.