Ostatnia prosta.
Zainteresowania i przeciwności. W dzisiejszym artykule postaram się poruszyć najważniejszy moim zdaniem aspekt związku. Właściwie to aspekt, który sprawia, że moim zdaniem związki ulegają dużo większej degradacji w miarę upływu czasu. To już tak naprawdę klamra tematu rozpadu naszego związku, ale mimo niewielkiej ilości tekstu (nie wszystko jest dostępne do wiadomości publicznej), to wydaje mi się, że zostało tu zawarte niewspółmiernie dużo treści, wartościowej treści oraz przykładów, które obrazują wiele sytuacji. Przede wszystkim tych na które szczególną uwagę warto zwrócić.
Dwuznaczność tytułów artykułów nie jest przypadkowa. Perfidnie i z absolutną świadomością nazwałem to w ten sposób. Uważam, że związek był cudowny i rozstanie też było cudowne. Dodam tylko, że jak na przekrój społeczeństwa, które znam to po rozstaniu kontakt mamy naprawdę bardzo bliski, a przede wszystkim w dalszym ciągu możemy na siebie liczyć – i nie ważne, że już nie jesteśmy razem. To uważam za jeden z większych sukcesów naszego związku. Zakończyliśmy to z taką gracją i stylem… z jakim zaczęliśmy. Dobrze sobie życzymy i trzymamy za siebie kciuki, niezmiennie od początku.
Przechodzimy do tematu dzisiejszego posta!
Zainteresowania, pasja, poglądy itp… Czyli co Was łączy?
Mam nieodparte wrażenie, że życia nie da się oszukać. Nie da się również oszukać związku, w tym przypadku partnera lub partnerki. Czy często nam się zdarza grać? udawać kogoś kim nie jesteśmy? A wszystko po to aby zabłysnąć, zdobyć i tylko tyle? Związki, które mają za sobą lata, dekady, a nawet półwiecza muszą mieć ze sobą coś więcej wspólnego niż tylko dobry seks, gotówka i fajne mieszkanie w Hiszpanii… Co łączy tych wszystkich ludzi, którzy żyją ze sobą przez całe życie, ale przede wszystkim ciągle są szczęśliwi i nie mają się dość?
Jestem strasznie skołowany pomiędzy dwoma podejściami. Mówi się przecież: „przeciwieństwa się przyciągają”. Ale mówi się również, że pasują do siebie jak „dwie połówki jabłka” czy tam innego owocu. Chodzi o te dwie skrajne tezy. Związki ludzi, którzy albo są totalnymi przeciwieństwami, albo totalnymi kopiami; tudzież bardzo podobnymi ludźmi. Czy w ogóle takie związki istnieją? Czy faktycznie te dwie zasady mają coś wspólnego z rzeczywistością? Owszem, mają i to więcej niż mogłoby się wydawać. Czy uważam, że to jest jakakolwiek reguła na udany i szczęśliwy związek? Absolutnie nie!
No to jak?
Świat jest tak samo piękny i cudowny jak straszny i bezlitosny. Związki potrafią istnieć w oparciu o kiepskie fundamenty i przyziemne rzeczy takie jak kasa, seks czy nieplanowane dziecko, ale powody mogą również tak głębokie i poważne jak religia, wiara, zainteresowania, pasje, aranżowane małżeństwa czy miłość od pierwszego wejrzenia. Te drugie aspekty są absolutnie niedyskusyjne, a na pierwsze szkoda mi słów. Skrajności nigdy nie są dobrym rozwiązaniem i nigdy do niczego dobrego nie prowadzą.
Fakt, zdarza mi się rozmawiać i znać ludzi, którzy zdecydowali się na pierwszego partnera ze względu na to, że bali się, że nic więcej ich w życiu nie spotka, ale są też tacy, którzy ciągle liczą na objawienie z niebios w postaci idealnego faceta czy też kobiety. To nie znaczy, że te związki będą szczęśliwe, ale nie znaczy również, że nie będą. 🙂 Wydaje mi się, że dosyć ciekawym jest to, że zazwyczaj nie szukamy ludzi o których myślimy, ale spotykamy kogoś i okazuje się, że to ten.
Mój ideał…
Jeżeli miałbym opisać idealny związek to widzę to tak. Jeżeli jesteśmy absolutnie inni, każdy na ziemi jest inny, to ważne jest to jak wiele nas łączy. Kiedy wygaśnie ekscytacja wywołana początkiem znajomości, braknie kasy, w domu nie będzie się układać po Waszej myśli, libido zniknie pod ciężarnymi ciuchami, a korzeń już nigdy nie zapłonie to musi być coś czym tą miłość będziecie rozgrzewać. I tu wydaje mi się, że im więcej wspólnych punktów styczności w każdym aspekcie życia, tym większa szansa na szczęście i radość nawet w długoletnim związku. Ale to tylko moja obserwacja, i wnioski z rozmów z kilkoma ludźmi, którzy w szczęśliwych związkach są ponad 30-40 lat. To podejście wydaje mi się najbardziej zbliżone do mojej definicji idealnego związku.
ALE, ALE, ALE jak to?? A co z różnicami?
No właśnie, skoro tak wiele nas łączy to co z tym co nas nie łączy? Wydaje mi się, że to idealna przestrzeń dla każdego w związku. To albo miejsce w którym my sami jesteśmy ze sobą i nikt tam się nie wpiernicza z buciorami, albo jest to pole do pracy dla dwóch osób, aby tu coś wspólnie wyhodować. To znaczy ułożyć jakiś wspólny pogląd na daną kwestię.
To bardzo zdrowe, a nawet powiedziałbym, że niezbędne w każdym związku. Przecież każdy z nas potrzebuje oddechu. Jeżeli kobieta ma ochotę iść na paznokcie albo poplotkować z koleżankami przy drinku to jaki sens dla faceta, aby się za nią ciągnąć? I tak nie będzie wiedział o kim rozmawiają, kto za kogo wyszedł, która jest najgrubsza, ani kto to brafitterka. Z drugiej strony po co kobieta przy piwie ze znajomymi, na rybach w nocy, albo przy meczu w barze lub pod autem w garażu. Kobiety mają swoje kręgi zainteresowań, a mężczyźni swoje. Tak długo jak jedni drugim nie będą wchodzić w drogę, tak długo panować będzie pokój.
Po połowie dla każdego!
Mam również wielkie przekonanie, że podział wspólnych aspektów związku i zainteresowań oraz przestrzeń prywatna dla każdego z partnerów powinna wynosić nie mniej, nie więcej, a pół na pół. To znaczy w połowie mam swoje życie, Ty w połowie masz swoje, ale nasze pozostałe połowy składają się na życie wspólne i tym sposobem mamy jedną całość związku, a każde z nas ma swoją część indywidualną. To rozwiązanie najbardziej rezonuje u mnie i wydaje mi się zdawać egzamin. Po raz kolejny powtarzam się o kwestiach równowagi, ale nie daje mi to spokoju, że często wybieramy bardzo skrajne rozwiązania. Sami sobie generujemy problemy przez to ze względów czysto technicznych – jeżeli jesteśmy gdzieś w połowie między jednym a drugim poglądem to nawet w połowie zgodzimy się z osobą o skrajnym poglądzie, a w przeciwnym wypadku będzie to katastrofa, podobna do tej którą obserwujemy niezmiennie od lat na Wiejskiej; tam jest dużo skrajnych poglądów.
Hmm, jakie to paradoksalne. Potrzeba nam tak dużo rzeczy, które nas łączą, jak dużo mamy rzeczy, które nas dzielą. Równowaga musi być.
Ale każdy z Was zrobi jak uważa.
Tą klamrą chciałbym temat rozstania i wniosków z niego zamknąć. Przynajmniej na teraz.
Jak zwykle zapraszam do dyskusji oraz wiadomości poprzez zakładkę kontakt.
Miłego tygodnia. 🙂
2 komentarze
Z przeciwnościami jest tak, że niektóre się przyciągają, a niektóre są toksyczne. Według mnie działają głównie trzy zasady.
1. To jak bardzo te przeciwieństwa się zazębiają i tworzy się z tego coś co działa skuteczniej na wielu płaszczyznach dzięki wzajemnemu uzupełnieniu braków pojedynczej części (coś jak w Power Rangers łączenie się wszystkich robotów w Megazorda xD).
2. Trzeba zaakceptować po prostu, że jesteście różni i to wykorzystać. Można dzięki temu więcej się dowiedzieć na tematy, które jednej połowie by nie przyszły do głowy, rozwiązać problem w lepszy sposób dzięki różnym podejściom gdyż jest większa pula możliwości i pomysłów, lub nauczyć się innego podejścia od partnera/partnerki do sytuacji, z którymi nie umiemy sobie radzić.
3. Tak jak pisałeś, dawać sobie przestrzeń i czas na swoje „widzimisie” i nie negować tego. Każdy potrzebuje czasu tylko dla siebie, żeby pobyć chwilę w swoim świecie. Sam/a.
Witaj Mariusz.
Jak najbardziej zgadzam się z Tobą i tym co napisałeś. Schody zaczynają się w momencie kiedy rzeczy, które Was dzielą są sprawami fundamentalnymi. Np. wiara, chęć posiadania potomstwa, model spędzania wolnego czasu, to czego chcecie od życia… Wydawać by się mogło, że te kwestie to poniekąd sprawy, które mogą mieć istotną rolę w podziale związku.
Pozdrawiam!
Comments are closed.